Jakoś rzadko ostatnio chodzę na InO, więc naprawdę czekałam na te Kusaki, żeby się trochę poruszać, a tu pogoda takie świństwo mi zrobiła. Jak dojechaliśmy na start - kropiło, w oczekiwaniu na mapę zauważyłam, że lekko pada, a potem miało być już tylko gorzej.
Do pogody dołożyli się organizatorzy, bo nie zaplanowali trasy TU i znowu musiałam się męczyć na tezetach. Mapa oczywiście była pączkowa, ale pączek osobno, lukier osobno i wisienka na wierzch też osobno. I weź sobie człowieku połącz sensownie te ingrediencje, zwłaszcza, jak pączki z innej mapy, lukier z innej, wisienki z innej. Do tego aż 23 PK do zebrania, co od razu nasunęło mi myśl o punktach podwójnych. Nawet chciałam je wypatrzyć przed ruszeniem na trasę, ale Tomek poganiał żeby od razu iść.
No to poszliśmy - on przodem (bo wiedział gdzie), ja z tyłu (żeby mieć go w zasięgu wzroku). PK 1 był blisko i prosty i gdybym miała więcej czasu, to na pewno bym go znalazła i bez Tomka. Wymyślenie gdzie dalej zajęłoby mi już więcej czasu, ale na pewno zgadłabym, że następny będzie wycinek z PK 6 i 7 albo ten z PK 11. Poszłabym i sprawdziła. Tymczasem powlokłam się za Tomkiem, który od razu wiedział, że idziemy na PK 7. No jak on to robi? Po zebraniu szóstki dotarła do nas bolesna prawda, że PK 1 i 8 to to samo. Wróciliśmy podbić. 21 nie udało się znaleźć w pierwszym podejściu, więc zostawiliśmy sobie "na potem". Ja kompletnie nie wiedziałam co dalej, Tomek snuł jakieś tam wizje, które skrupulatnie sprawdzaliśmy. Nic nie chciało się zgodzić, więc pączka przy startomecie zostawiliśmy "na potem". Żeby tych "napotemów" się nam nie namnożyło, wróciliśmy szukać PK 21 i tym razem odnieśliśmy sukces. Połowiczny. Bo nie zauważyliśmy, że to punkt podwójny.
Deszcz padał coraz mocniej, zdjęłam rękawiczki, bo i tak całkiem przemokły - głównie od wycierania mapy. Nie pamiętam, na który punkt poszliśmy dalej, ale napotkany Andrzej K. sprzedał nam informację, że jesteśmy właśnie przy PK 17. My w zamian wysłaliśmy go na 21. Przy siedemnastce była szesnastka i znowu przeoczyliśmy jej podwójność. Pobłąkaliśmy się trochę po okolicy, bo Tomek wiedział, że gdzieś niedaleko powinien być "Hubal", tylko nie wiedział dokładnie gdzie. Ja nie wiedziałam w ogóle gdzie jestem i w istniejących okolicznościach przyrody (mokrych okolicznościach) interesowało mnie jedynie miejsce mety. Koniec końców znaleźliśmy dziewiątkę, dziesiątkę i czwórkę i wróciliśmy po 24, co to było podwójne z 16.
Byliśmy już konkretnie przemoczeni i nawet Tomek zaczął nieśmiało napomykać, że może odpuścimy część punktów. Przyjęłam tę deklarację z pełnym entuzjazmem, ale z Tomkiem to jest tak, że po drodze znajdziemy jeszcze to, a jeszcze tamto jest blisko i może jeszcze owamto. W efekcie zanim wróciliśmy, to jeszcze kilka punktów nam wpadło. Udało nam się także nie zapomnieć o zadaniach i na szczęście były wyjątkowo łatwe. No, może płyta chodnikowa dała nam trochę popalić, bo uparliśmy się ją przeczytać do góry nogami i nijak nam żadem sens z tego nie wychodził.
W końcu nadeszła upragniona przeze mnie chwila oddania karty startowej i mniej upragniona - zjedzenia pączka. Po całym dniu obżarstwa zaczynałam mieć nudności i doszłam do wniosku, że pączki wieczorową porą smakują jakby mniej. Ale nie chciałam robić organizatorom przykrości i odmówić - lepiej zjeść i zwymiotować, niżby miało się zmarnować! Lub jak mówiła moja babcia - lepiej brzuch styrać, niż dar boży sponiewierać.
Tak z ciekawości zerkałam na oddawane karty startowe i nie tylko nasza tak świeciła pustkami. Poranne wyniki ogłosiły, że zajęliśmy szóste miejsce, a za nami było jeszcze osiem zespołów. Osiem rozsądnych zespołów, które poszły na kilka punktów, choć nie powiem - kilka z nich przekroczyło limit czasu. W taki deszcz - brrrr...
59 yrs old Dental Hygienist Courtnay Capes, hailing from Sioux Lookout enjoys watching movies like Funny Bones and Metalworking. Took a trip to Historic City of Meknes and drives a Sonata. przejdz do tej strony internetowej
OdpowiedzUsuń