niedziela, 10 września 2017

Jaka piękna katastrofa!

Nie mogłem się powstrzymać przed pożyczeniem sobie tytułu od Huberta. 
Zaczęło się niewinnie. Od „sprintu” czyli E1 „City Race” UNTS CUP 2017.  Najpierw organizatorzy połączyli kategorię (a byłem prawie na podium, bo na oficjalnych listach zgłoszonych w M50 były 4 osoby) dodając nas do młodszych zawodników. Jakoś to przebolałem. Ubrałem na bieg odpowiednią koszulkę  - mam taką z napisem City Run - i poszedłem na start. Startowałem w jednej minucie z Igorem (M35). Pierwszy punkt ten sam, wiadomo ja dobiegam drugi. Igor odbiega w dziwną stronę i przed kolejnym PK mnie przegania. I sytuacja się powtarza – spotykam Igora co chwila na trasie.
Co tu dużo mówić – bieg w miarę – biegłem w miarę szybko, nie robiłem większych baboli, no dobra zerkałem uważnie na mapę, by nie pobiec w przeciwną stronę, a wiadomo jak przystało na niedowidzącego okularnika wtedy troszkę zwalniam, by nie zginać śmiercią tragiczną.
Wynik - 28:07 i 9-te miejsce. Lepiej brzmi 4 w M50 gdyby podzielić zawodników właściwie;-) Ale wygrałem z konkurencją, która zawsze mnie wyprzedzała;-)
Teraz czas na katastrofę czyli bieg nocny średniodystansowy. Teren znany z ZPK-ów, ale nowa mapa (poprzednia bazowała na mapie rowerowej – więc różnica znaczna). I bieg z GPS-em. Dostałem specjalną kamizelkę i pudełko, co mi na niebiesko błyskało na plecach (pewnie gdybym się zgubił na dobre). Także połączone kategorie i „odmłodzony” startowałem w M45. Tym razem założyłem moją „pierwszą” koszulkę w jakiej stosowałem do orientacji. Starą, ale idealną na wieczór. Tak myślałem przed startem.
Nocne starty masowe mają swój urok. Mapa pod nogą, światła latarek, odliczanie i bieg za tłumem. Jak zwykle pobiegłem za tłumem. Jacyś spacerowicze, gdy zobaczyli tłum wypadający z bramy , a potem rzucający się największe krzaki komentowali „ci to nie biegają jakoś tak normalnie”. No bo nie biegamy. Rzuciłem się za niewielkim tłumem w krzaki. I oczywiście zapomniałem, że tam jest młodnik. Ale nie fason zawracać, więc pognałem przed siebie osłaniając oczy. Nie miałem czasu zanalizować mapy, zauważyłem tylko, że pierwszy PK jest daleko, prawie na drugim końcu lasu.  Dopiero po wybiegnięciu z gęstwiny popatrzyłem na mapę, ale już przebiegłem skrót i musiałem lecieć lekko naokoło, by znowu nie ładować się w młodnik. Dobiegając do PK 1 skojarzyłem, że lampion stoi obok mojego ulubionego słupka ZPK – ale nowa mapa teren, który jest porośnięty bajecznymi trawami przedstawia jako miejsce podmokłe.  Do dwójki także szło dość dobrze. Ale chcąc uciec konkurencji (a przy starcie masowym to zawsze jest konkurencja wokoło) niedokładnie obróciłem mapę i trafiłem „ o jedną dróżkę za daleko”.  I kilka minut straty. Może i lepiej, bo konkurencja nie deptała po piętach, więc od razu zaczęło iść lepiej. Jak patrzę na międzyczasy to zacząłem odrabiać straty. Aż do przelotu na PK 10. Na PK 10 drogami było bardzo naokoło, więc pobiegłem „na azymut”. Las mało przebieżny, ale przy odrobinie dobrej woli i niemałym wysiłku dało się poruszać całkiem sprawnie. Miałem dojść do poprzecznej drogi, a chwilę potem powinien być punkt. Wreszcie dotarłem do drogi. Zerkam na mapę by sprawdzić gdzie wyszedłem z krzaków, a tu mi się coś kierunek tej drogi nie zgadza. Gdzie mnie zniosło? Zwykle mam odchył w prawo, więc sprawdzam po lewej. Jest skrzyżowanie, ale nie ten kierunek drogi poprzecznej i coś się nie zgadza. Może jednak w drugą stronę? Miotam się tu i tam i nic mi nie pasuje. Obracam mapą, potrząsam kompasem (może się zaciął? albo GPS go zakłóca?). Z mapy wynika mi, że na tych odcinkach w prawo i w lewo powinienem trafić na dający się jednoznacznie zidentyfikować fragment drogi, a tu nic. Ciemny las, wokół żadnych światełek… Człowiek sam się zapętla w wymyślaniu gdzie jest. Pojawia się jakieś światełko. Zawodnik z innej trasy także jakiś lekko niezdecydowany. Dopytuję się gdzie jesteśmy. Wskazuje drogę przy następnym punkcie. Niemożliwe, że tu dobiegłem i nie zauważyłem poprzecznej porządnej drogi. Ale teren się zgadza! Więc cofam się do poprzedniego PK. Gdy już dobiegam w jego pobliże i przyglądam się opisowi EUREKA. Ja ten punkt mam podbity! Przez kilkanaście długich minut patrzyłem nie na ten fragment mapy – miałem lecieć na PK 10, a patrzyłem i przyrównywałem teren do drogi podobnej, ale przed PK 9.  W tył zwrot i po własnych śladach wracam (a właściwie biegnę w kierunku PK 10). Teraz to już formalność. Z naprzeciwka jakieś światełka innych tras. Uciekam im. Mądry po szkodzie nie odrywam kciuka od mapy, by znowu nie walnąć babola.
Nadmiarowe kilometry sponsoruje PK10
Znowu „skracam” przez młodnik.  Gdzieś tam dobijam do światełek biegnących przede mną. Zbliżam się, ale nie przeganiam. Docieram na metę po ponad 98 minutach. Zaraz za Marcinem Krasuskim (wcale nie biegł znacznie szybciej ode mnie na finiszu). Trasa miała nominalnie 6,4 km, a GPS na plecach zmierzył prawie 11. Prawie tyle co trasa M21, którą biegł Marcin - gdybym w niej startował, nie miałbym wielkiej straty do niego! A tak, ostatnie miejsce - normalnie wstyd. Ale za to mam teorię czemu mi tak poszło. Przez koszulkę. Starowałem w niej na początku – widomo wtedy nie idzie. Potem gdy startowałem w innych, było lepiej. Ostatnio założyłem ją na Abentojrę i od razu kiepski wynik. Teraz na biegu nocnym. Chyba czas bym wymienił garderobę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz