czwartek, 28 września 2017

Szybki BPK.

BPK-i rosną w siłę i budzą coraz większe zainteresowanie - wczoraj dołączył do nas OK Sport! i Darek M. Z pół godziny zajęło namówienie darkowego telefonu do współpracy i całe konsylium deliberowało nad nim, ale udało się.
Ponieważ w poniedziałek, na naszych przydomowych treningach, udało mi się przebiec (nie przetruchtać!) cztery kilometry, postanowiłam podjąć wyzwanie i spróbować dorównać w biegu Tomkowi. Po ostatnim BPK-u coś tam mówił, że pobiegniemy na którymś treningu razem, no to pobiegliśmy. Nooo, nie było łatwo. Pogubiłam się już przed pierwszym punktem, bo wydawało mi się, że biegnę tak szybko, że to musi być już, ale nie było i Tomek musiał wywabiać mnie z krzaków. Potem, chcąc za nim nadążyć, zupełnie nie miałam kiedy patrzeć w mapę, a w biegu nie potrafię, bo potykam się wtedy o własne nogi. Tym sposobem Tomek miał częste odpoczynki, ja zaś gnałam niemal bez przerw. Po jakimś czasie stwierdziłam, że jednak wolałabym wiedzieć gdzie i po co biegnę i ... miał jeszcze dłuższe przerwy, bo dobiegał na punkt i czekał aż ja się odpipam i ogarnę mapę. Jak kolejny punkt był blisko, to jeszcze z pół drogi byłam w stanie zapamiętać, jak był daleko - po chwili znowu nie wiedziałam gdzie lecieć. Poza tym co chwila zapominałam z którego punktu , na który biegnę. Na następnym treningu będziemy musieli potrenować kciukowanie.
W drugiej połowie trasy doszłam do krawędzi i teraz już wiem dlaczego niektórzy biegacze wymiotują w trakcie albo po biegu. Ja co prawda obiadu nie oddałam, ale prawie usiadłam na ziemi i Tomek w krótkich żołnierskich słowach musiał stawiać mnie do pionu. Bo podobno nie wolno siadać, tylko najwyżej zwolnić. No to zwolniłam - aż do marszu. Ale wiadomo - jak się baba uprze, to nie ma rady - po chwili znowu biegłam ile fabryka dała. I wiecie? O ile w poniedziałek wytwarzały mi się same choleriny, to wczoraj było też trochę endorfin:-).
Tomkowego wyniku nie bierzcie na poważcie, bo to jest w sumie mój wynik, ale ostatecznie to tylko zabawa, a nie jakieś śmiertelnie poważne zawody.
Muszę przyznać, że mój telefon sprawował się genialnie w porównaniu z innymi - pipał kiedy trzeba było pipać i nic nie musiałam przepychać ręcznie. Niektórzy mieli z tym problemy i spędzali długie minuty na punktach chodząc tam i z powrotem, albo wduszali palcem. Mi w sumie było obojętnie czy pipnie, czy nie, bo co za różnica skoro byłam na punkcie i wiem o tym.
W końcu biegnę dla siebie, a nie dla aplikacji.

1 komentarz:

  1. Bardzo mi się podoba to podejście :) Z drugiej strony chciałoby się, aby każdy telefon sprawował się jak Twój!

    OdpowiedzUsuń