Nic nie zapowiadało katastrofy. No, może poza tym, że znowu dałam się namówić na TZ. A tak sobie obiecywałam po Podkurku, że nigdy więcej ...
Wyjechaliśmy w piątek koło południa. W planach było zrobienie trino w Karczewie i Starachowicach. Karczew poszedł gładko, ale do Starachowic dotarliśmy już równo z nastaniem zmroku. W związku z tym, wyjątkowo atrakcyjne okazały się pytania typu: "Co znajduje się w najwyższym punkcie widocznym z punktu widokowego?" Powinniśmy chyba wpisać: "Ciemność, widzę ciemność!", na szczęście na tablicy informacyjnej była ściąga:-)
Przy pytaniu o ilość kół pomnika, wykonaliśmy kilka okrążeń ronda, ale kiedy zaczęło nam się kręcić w głowie, musieliśmy się jednak zatrzymać i podejść żeby przeliczyć.Teza, że trino należy robić per pedes została tym sposobem udowodniona.
Pewne trudności nastręczyło też liczenie kominów w budynku muzeum PTTK ukrytym w głębi ogrodu za zamkniętą bramą oraz określenie koloru budynku stacji wąskotorówki.
W końcu zarządziliśmy odwrót, T. włączył nawigację i ruszyliśmy prościutko do Ciepielowa. Tak sobie jechaliśmy, nawigacja co chwilę zagadywała do nas - tu skręć, tu jedź prosto, już niedaleko i takie tam. Zmęczeni, już z niecierpliwością czekaliśmy kiedy wreszcie dotrzemy do celu. Nagle zauważyliśmy, że droga robi się jakby coraz węższa.
- Pewnie prowadzi nas jakoś na skróty, a nie główną drogą - stwierdziłam.
Asfalt zaczął się robić coraz bardziej nierówny, pofałdowany i dziurawy. Po chwili wjechaliśmy w las i końca lasu nie było i nie było. Kiedy zanikły znaki drogowe poczuliśmy się ciut zaniepokojeni. Nawigacja twierdziła jednak, że jeszcze tylko 7 minut. Faktycznie po chwili znowu pojawiły się znaki drogowe, latarnie, domy. Pojawiły się i równie szybko zniknęły za szybami samochodu.Po kilku minutach asfalt zmienił się w polną drogę, a po chwili i ta skończyła się.
Nawigacja triumfalnie ogłosiła:
- Jesteś u celu!
Szkoły w Ciepielowie nie było widać po horyzont. Co prawda w ciemnościach, horyzont był na wyciągnięcie ręki, ale i tak coś nie pasowało. W końcu metodą jazdy do coraz główniejszych dróg udało się wydostać z pułapki i po krótkim błądzeniu w samym Ciepielowie trafić do bazy.
A w bazie już impreza na całego. Z daleka słychać było chóralne śpiewy, śmiechy, pokrzykiwania. Znaleźliśmy sobie luksusową miejscówkę na korytarzu (tuż przy samym WC), rozłożyliśmy maty i śpiwory i już mogliśmy się przyłączyć do integracji.
W końcu miałam zgromadzoną w jednym miejscu całą inocką śmietankę z różnych zakątków Polski i możliwość dowiedzenia się kto jest kim. No jasne, że nie zapamiętałam:-)
Integracja po kilku godzinach przeniosła się do świetlicy i z czasem nabrała atrakcyjności. Mimo zdartych gardeł, poziom produkowanych decybeli wzrastał, a do śpiewu dołączyły tańce na stole. Niestety, ten element inockiego folkloru znam już tylko ze zdjęć i opowieści, gdyż po północy padłam jak mucha. Podobno już bliżej rana integracjonaliści zostali przywołani do porządku przez spragnionego snu orientalistę, który w krótkich żołnierskich słowach, nie tworzących co prawda spójnej treści, ale emanujących emocjami, wyraził swój sprzeciw wobec produkowanego hałasu.
W końcu w bazie nastała cisza, przerywana pochrapywaniem i posapywaniem śpiących.
cdn.
Pewnie użyliście Google Maps - jak się wyznacza trasę i wybierze "Ciepielów", który nawigacja sama zaproponuje, to koniec trasy jest w jakimś pustkowiu, taki miły "ficzer" :-) M.K.
OdpowiedzUsuńMusiało tak być. Zawsze twierdziłam, że te nawigacje to zguba dla ludzkości!
OdpowiedzUsuń