Po przyjściu z pierwszego sobotniego etapu miałam ochotę położyć się i chociaż z godzinkę odpocząć, ale Darek stwierdził, że jak siądziemy, to już nigdzie nie pójdziemy i zarządził wymarsz na kolejny etap za 15 minut. Sadysta!
Tym razem dla odmiany dostaliśmy mapę autorstwa Pani Prezes. Z mapy wesoło machały do nas kosmiczne żaby - jedna bez drożni, druga bez ukształtowania, a trzecia zlustrowana. Znalezienie miejsc, gdzie się łączą ze sobą było proste i w try miga pokazałam Darkowi co z czym spiąć, a on spreparował dla nas mapę wyjściową. Znaczy się taką na drogę. Po czym wziął ją i ruszył. A ja za nim. Na pierwszy punkt można było znowu iść na pamięć, bo co drugi etap tam się zaczynał, więc jeszcze czułam się pewnie. Jak na moje potrzeby, to wystarczyłoby wziąć punkty z mapy z drożnią i wrócić na metę, ale Darek chciał się umocnić na prowadzeniu w TMWiM, więc musieliśmy iść na wszystkie punkty. Gdyby te ufockie żaby były w jednakowej skali, to jeszcze dałoby się przejść bez większych problemów, ale one złośliwie były każda w innej. No i to lustro. Przez kilka pierwszych punktów jeszcze usiłowałam być czujna, ale w końcu odpuściłam sobie, bo moja wyobraźnia jest stanowczo za uboga kiedy trzeba widzieć dwa wycinki na raz, a chwilami trzeba było widzieć trzy jednocześnie. Poza tym rozbolały mnie plecy i kostka, którą zepsułam sobie na Grassorze i w ogóle odechciało mi się. Nawet gdybym chciała zostawić Darka i wrócić do bazy, to nic z tego, bo od pewnego momentu nawet nie wiedziałam gdzie jesteśmy. Ożywił mnie dopiero punkt 63. Kiedy zeszłam do wielkiego drzewa stojącego na skarpie, zobaczyłam kurki - mnóstwo kurek, aż żółto było dookoła. No, jaki żal, że nie miałam ani czasu, ani do czego zbierać. Za to zapamiętałam sobie to miejsce, bo w razie czego...
A potem było już tylko gorzej. Ledwo lazłam i zostawałam coraz bardziej w tyle. Już blisko bazy spotkaliśmy Tomka, który rozpromienił się na mój widok i powiedział:
- Kochanie, jak przyjdziesz, to zrób grilla, ja będę za półtorej godziny.
Nie wiem czy wyglądałam na osobę będącą w stanie zrobić grilla, bo na ostatniej prostej do bazy Darek zatrzymał się żeby poczekać na mnie, popatrzył znacząco i powiedział:
- W takim stanie to cię jeszcze nie widziałem.
- Znaczy, taki obraz nędzy i rozpaczy? - spytałam.
- No, trafnie to ujęłaś.
I tak właśnie się czułam.
Na wieść, że pod prysznicem jest ciepła woda z lekka się ożywiłam, bo powoli już zarastałam brudem. Kąpiel wróciła mi życie. Do tego stopnia, że faktycznie przygotowałam na grilla kiełbaski, pieczarki, bakłażana, po czym w oczekiwaniu na powrót Tomka połowę pożarłam, bo wciąż czułam się nienasycona. Jeszcze doprawiłam ciastem, co to chyba za sprawą Chrumkających pojawiło się na stole i postanowiłam chwileczkę odpocząć, bo ewentualnie gdyby jednak jakiś etap nocny...
Obudziłam się po dwunastu godzinach snu.
c. d. n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz