Na etapy nocne miałam iść już prawidłowo, z Darkiem M. W pierwszym zdaniu opisu pierwszej mapy przeczytałam, że latające spodki składają się z nadlecia i podlecia i od razu przypomniała mi się budowa dzidy bojowej. Jak wiadomo dzida bojowa składa się z przeddzidzia dzidy bojowej, śróddzidzia dzidy bojowej i zadzidzia dzidy bojowej. Przeddzidzie dzidy bojowej z kolei składa się z przeddzidzia przeddzidzia dzidy bojowej, śróddzidzia przeddzidzia dzidy bojowej i zadzidzia przeddzidzia dzidy bojowej. I tak dalej.
Przed wyjściem na trasę oporządziliśmy sobie mapę, czyli znaleźli punkty podwójne oraz posklejali do kupy te nadlecia i podlecia. Darek przejął pełną mapę i ruszyliśmy. Początkowe punkty były łatwe i przy drodze, a nie szukaliśmy żadnych skrótów, bo nocą lepiej trochę nadłożyć, a mieć pewność gdzie się jest.
PK 164 i 163 wpadły łatwo, a po dojściu do asfaltu ja chciałam w prawo, Darek w lewo. Jakoś wydawało mi się bez sensu stawianie punktu na uboczu całej trasy, tak że trzeba po niego odbijać w bok i wracać, ale jednak autor tak to wymyślił. Jak widać Darek Darka zawsze zrozumie. Przy okazji upewniliśmy się, że nadlecia faktycznie mają być nad, a podlecia - pod.
Podwójny 165/173 znaleźliśmy łatwo, ale już ze znalezieniem przecinki wiodącej do 166/171 mieliśmy problem. Szukaliśmy razem z Krzysztofem, który od początku trasy wciąż się nam gdzieś pojawiał. Niby było jakieś wejście w las, ale zanikało. Próbując na azymut wleźliśmy na jakieś skarpy nie wyglądające zbyt zachęcająco. Sytuacja robiła się z lekka nerwowa i z opresji wyratował nas Andrzej K. pokazując mniej więcej jak wejść w przecinkę. Początkowo przecinka była raczej taka na słowo honoru i dopiero po paru metrach zrobiła się bardziej zauważalna. Chwilowo zauważalna oczywiście. Przez skarpy, co mieliśmy je na azymucie i tak musieliśmy przejść i muszę przyznać, że nocą to było takie raczej średnie. Już blisko celu spotkaliśmy Chrumkającą Ciemność, która podobnie jak my szukała 166/171, tyle że ciut za wcześnie. Wspólnym wysiłkiem udało się. Na 161 Chrumkający postanowili pójść drogami naokoło, a my wpadliśmy na "genialny" pomysł przejścia na skróty przez młodnik. Nie, nie ja to wymyśliłam. Darek stwierdził:
- Będziesz miała o czym pisać na blogu.
Pomysł wydawał się fajny do momentu, kiedy z gałęzi nie zaczęła na nas ściekać woda, kiedy gałęzie nie próbowały wydłubać nam oczy i podrzeć ubrania i w pewnej chwili Darek był nawet gotowy wycofać się. Aaaale, jak już weszliśmy kawałek, to nie będę się przecież wycofywać. Nie ma opcji! Jakoś przedarliśmy się i po drugiej stronie młodnika wyglądaliśmy jak partyzanckie niedobitki po przegranej akcji.
Kolejnym lekko problematycznym punktem okazał się 162, bo niby było wiadomo gdzie, a nijak nie szło trafić. Tak się plątaliśmy po ścieżce trochę w prawo, trochę w lewo, do tego ciemno, to ukształtowania nie widać, moja czołówka już ledwo zipała, więc szłam za światłem Darka. Przejeżdżające pociągi utwierdzały nas, że jesteśmy w słusznej okolicy, ale nie precyzowały miejsca docelowego. W końcu kiedy zaczęliśmy iść bardziej w dół niż w górę, stwierdziliśmy, że jednak nie w tę stronę, bo punkt miał być na marnej, bo marnej, ale jednak górce. Udało się.
Reszta punktów doprowadzająca nas na śródmecie nie była już tak uciążliwa, a nawet wręcz - stały sobie spokojnie przy drodze i czekały na nas. Widok mety jednocześnie ucieszył mnie i przeraził. Ucieszył, bo jeden etap z głowy, ale przeraził, bo do bazy daleko, a mapa kolejnego etapu wielka jakbyśmy mieli pół świata przewędrować. I takie też było pewnie założenie autora...
c. d. n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz