poniedziałek, 10 lipca 2017

Żółwik w naturalnym środowisku


Kolejna pucharowa 50-tka – tym razem o wdzięcznej nazwie „Kresowe Bagna”. Nazwa na tyle wdzięczna, że udało się namówić Moją Drugą Połowę (no dobra, tylko na 25-tkę),  znaleźć jej partnera do bagiennych wojaży w osobie Krzysztofa, a na dodatek zebrać komplet do auta w postaci Karoliny, która porzuciła rower, by spróbować pieszo pokonać 50-tkę. Ale wiadomo, Stowarzysze ostatnio nawiedzają różne takie ekstremalne imprezy hurtowo, więc nie zabrakło Chrumkającej Ciemności, która „przybiegła” prosto z Wawel Cup, I Pawła z Jackiem, którzy przyjechali na trasę „niepieszą”.
Tradycyjnie, że tak powiem, zaczęliśmy od TRInA. Metodą losowania padło na Radzyń Podlaski. Miasto znane z opowieści, a nigdy nie widziane na żywo. Dojechaliśmy akurat w porze „obiadowej” więc przed wjazdem do Radzynia – „telefon do przyjaciela” – czyli Darka – rodowitego radzynina – gdzie tu można dobrze zjeść, a w szczególności naleśniki. Telefon wyraźnie spowodował pewne zamieszanie u adresata – bo skoro zwykle jada się „u mamy”, to skąd wiedzieć gdzie na mieście można znaleźć dobre naleśniki? Darek z Barbarą jadąc kilkadziesiąt km za nami (Barbara miała być dostarczona na start w sobotę bezpośrednio z Radzynia) wykonali szybki research i dostaliśmy spis potencjalnych miejsc zbiorowego żywienia, w tym jedną „potencjalną” naleśnikarnię.
Wpadliśmy do Radzynia i zaczęliśmy TRInO od zadania specjalnego, czyli naleśnikarni. We wskazanej ulicy zatrzymały nas smakowite zapachy dobiegające z przybytku o nazwie Grizzli. Co tu dużo mówić, pracujące ostro ślinianki spowodowały szybkie zakończenie poszukiwań naleśnikarni. Jako jedyny postanowiłem okres oczekiwania na pizzę aktywnie wykorzystać i zaliczyłem pobliskie 3 punkty TRInO. Skala mapy okazała się taka „rowerowa” i musiałem podbiegać tak ze 3 km, by zdążyć zanim głodne towarzystwo zje i moją porcję. Wstrzeliłem się idealnie. A dodatkowo zastałem Barbarę z Darkiem, którzy znając różne skróty, dopadli nas w lokalu.
Po obżerce (coś duże te pizze serwują w Radzyniu) ruszyliśmy na trasę. Przy odległościach z mapy postanowiliśmy większość PK zaliczyć samochodowo. Krążyliśmy więc po mieście szukając zaginionych tablic, obkupując się w pobliskim sklepie, a na deser zostawiając sobie piesze obejście Pałacu. Co tu dużo pisać – Pałac robi wrażenie!
Na ostatnich punktach dopadł nas zmrok, więc ruszyliśmy w kierunku bazy – małej wiejskiej szkoły w zapomnianej wiosce, pośród kresowych bagien. Na tyle małej, że tylko dzięki operatywnej Chrumkającej Ciemności, która zajęła nam kawałek podłogi mieliśmy w miarę wygodny kącik do spania.

Poranek, odprawa o 6:20. Zobaczyliśmy mapy – jakieś takie wielkie, w dwóch kawałkach  i kilka wycinków do dopasowania. Do zaliczenia 40 PK z 42. Bagna podobno wyschły. Minuty startowe (bo nietypowy jak na 50-tkę start interwałowy) – z Barbarą startujemy o 7:08 – chyba jako trzeci zespół (pierwszy idzie Hubert z PKŻ). Za oknem pochmurnie (w nocy padało) jeszcze jakaś lekka mżawka i dość rześko.  Ostatnie przygotowania i start.

Pierwszy problem jak zmieścić mapy w koszulki – mapa A2 koszulka A3. Dobra, udało się upchać dociskając je kolanem. Szybka decyzja – jak zwykle lecimy na większe skupisko punktów, by na koniec zostawić mało myślące – długie przeloty. Czyli lecimy do PK1. Ale powoli, bo z mapami dostaliśmy po drożdżówce na drogę, a ciężko się podbiega przeżuwając. Drożdżówka zjedzona – można podbiec – ja wybrałem się na krótko, bo prognoza mówi o upale i zacząłem przymarzać. Przy szarym krzyżu (PK1) dobijamy do poprzednika, który statecznie maszeruje. Takie PK można podbijać „bez zwalniania”. PK 2 – resztka wiatraka i nietypowe potwierdzenie – rzut pionowy. Mała konsternacja „co to jest rzut pionowy”? Może do mapy warto by załączyć skrócony słownik? Bo wg mojego inżynierskiego wykształcenia – jest to w uproszczeniu … widok z góry, a tu z w opisie mamy „rzut pionowy od SSE” czyli mamy sprzeczność. Słowem punkt karny dla budowniczego, który chyba nie wie, co napisał. Odgadując jego intencje stworzyłem piękny obrazek zrujnowanego wnętrza wiatraka.
Oryginał

i kopia

Przed nami pierwszy wycinek do dopasowania. Wygląda na PKB. Jest minimalne obniżenie, jego najwęższe miejsce i krzaki. I oczywiście mokre trawy, bo jesteśmy na czele. Robimy kilka podejść, ale podłoże i krzaki nie wyglądają zachęcająco. Zdobywam się wreszcie na odwagę i wpełzam w zarośla – na szczęście trafiam od razu na lampion. Wycofujemy się cali mokrzy na drogę. Dobija wtedy na punkt większy tramwaj z Hubertem na czele. Przed nami Park Narodowy i ścieżki przyrodnicze. Decydujemy się na rezygnację z PK 3 (wg mapy możemy opuścić 2 PK) – dojście do punktu to ponad 3 km, a skracanie na azymut po Parku Narodowym i terenach zaznaczonych jako podmokłe to chyba zły pomysł. Lecimy więc wygodnymi szlakami PK4-PK5-PK6-PK7. Najpierw wygodna szeroka droga, potem ścieżka dydaktyczna i wąskie śliskie pomosty z desek wiodące przez torfowiska. Dziwimy się, że nie przegania nas Hubert – nasz trucht jest raczej „nieszybki”. Ścieżka dydaktyczna wprowadza nas w piękne torfowisko. Po prawej i lewej typowa bagienna roślinność, pałki wodne, trzciny i te sprawy. Wyższe od człowieka i ciągnące się po horyzont. Może uda się zobaczyć gdzieś wolno żyjącego żółwia błotnego – ponoć to jedyne miejsce, gdzie wolno żyje ten zwierz w Polsce! Przed PK 5 słyszymy gdzieś po prawej dobywające się pola trzcin dziwne odgłosy. Czy może to odgłosy żółwia (bo ścieżka oznaczana jest symbolem żółwia)? Ale chwila, chyba żółwie nie mówią ludzkim językiem i to w dodatku po polsku! Pierwsze skojarzenia – Hubert idzie na azymut? Głosy coraz bardziej zrozumiałe. Coś mówią ze zdziwieniem, że na azymucie mają pałki wodne. Rzeczywiście poznaję głos Huberta! Zasłyszane teksty nie wskazują, że obrali oni łatwą do przebycia drogę.  Ale cóż, nie ma to jak bliskie obcowanie z przyrodą… I nie chcą uwierzyć, że mamy tu całkiem porządną ścieżkę przyrodniczą.
Tam w tych trzcinach krążyła ekipa Huberta
Lecimy dalej. Łatwiej biegiem niż marszem – mając wektor pędu suniemy prosto pomostem, a próby marszu kończą się rozjeżdżaniem nóg na mokrych deskach.
Mijamy gdzieś przed PK 6 idącego z naprzeciwka marszera z minuty 7:04.
Selfie na widokowym PK7

Wreszcie pomosty się kończą i wybiegamy z PPN. Idziemy szukać numeru ambony. Gdzieś tak wzdłuż granicy parku. Znowu mokre trawy i chlup chlup w butach. Trafiamy na jakąś ścieżkę, która przeprowadza nas przez zarośla dokładnie na ambonę o numerku 14. Teraz czas na PK 9 powinien być przy szlaku po jego prawej stronie za domkiem, na górce, przy rozwidleniu dróg. A dalej na szlaku jakieś małe jeziorko po prawej. Szlak całkowicie nieużywany. Droga, która wiedzie, zaznaczona jedynie tym, że ktoś wykosił chaszcze (pewnie obsługa PPN). Ale śladów ludzkich, przedeptanej ścieżki – ani śladu. W spodziewanej odległości mamy po prawej jakiś garbik, dalej obniżenie. Lecę trochę dalej,  po prawej widać trzciny i roślinność wodną. Cofamy się na grzbiecik i idziemy w prawo. Są ruiny – jakieś fundamenty. 25 metrów dalej powinna być droga i lampion. Z tą drogą tak sobie, ale jakiś relikt srogi jest. Tyle, że nie ma lampionu. Robimy czesanie okolicy. Lampionu dalej brak. Jedyny lampion znajdujemy na poprzedniej górce, ale po lewej stronie drogi. Mała narada – a może szlak jest źle narysowany? Wtedy by się zgadzało, bo to najwyższe wzniesienia, a roślinność wskazuje na jakieś stare zabudowania za lampionem. Nawet dostrzegamy obniżenie z wodna roślinnością. Bierzemy. Wniosek – nie ufaj szlakom wrysowanym przez autora – one są bardzo „poglądowo” naniesione na mapę.
Do PK 10 idziemy, bo droga „ugina się” pod stopami. Znaczy mamy wreszcie bagna. Gdyby nie wyschły byłaby zabawa;-) Strzelamy, że PK 10 będzie dębem. Obawiamy się, że będzie to jakiś gatunek egzotyczny, ale wiszące na drzewie kasztany pozwalają dobrze potwierdzić PK.
Przed nami kolejny wycinek z PK H. Troszkę krzaków, ale daje się znaleźć. Tyle, że zaczynają atakować z lekka komary, więc z przyjemnością wychodzimy na asfalt. W pierwszym odruchu chcemy podbiec asfaltem prawie do PK 11, ale to jednak sporo się nadkłada. A droga na skróty wydaje się dobra, więc skręcamy. Po pewnym czasie (o dziwo, zgodnie z tym, co na mapie) droga się kończy, więc przedzieramy się na azymut w stronę widocznego końca zarośli. Jest rów i koniec skarpy – wszystko się zgadza.
PK 11 - koniec skarpy

Czas na zmianę mapy. I dylemat jak dotrzeć na PK 19? Najkrótsza droga to „na wprost” granica PPN i na koniec ze 200 m na dziko drogą przez park. Ale naokoło asfalt, pewnie z kilometr dalej, ale droga lepsza. Na początek idziemy do asfaltu. Przed nami rowy z wodą i jakieś instalacje do nawadniania pól truskawek. Jeden rów przeskakujemy, ale kolejny gorzej. Na szczęście jest jakaś tama usypana dla spiętrzenia wody, więc się przebijamy suchą nogą. Wychodzimy dokładnie na brzeg lasu. Droga „na skróty” nie zachęca – jakieś pole jednorodnie obsiane zbożem. Jednak asfalt. Przy skali 1:25000 odległości robią się jakieś takie niewielkie. Skracamy minimalnie przez zabudowania po PGRze. Wkrótce docieramy do kurhanu (czy kurchanu, bo twórcy tablicy przy nim sami nie byli pewni jak to napisać).

Tablica testująca znajomość ortografii turystów

I zaczynamy mierzyć. Ja robię za wzorzec, a Barbara za mierniczego (widomo, mi gorzej idzie z trzymaniem poziomu). W ruch idą busole, mapy (jako wzorce długości) i wychodzi nam coś koło 185 cm. Zastanawiam się jak sędzia interpretuje zapis regulaminu PMnO przy takim potwierdzaniu, mówiący o „jednoznaczności potwierdzania” – bo w/g regulaminu Jaszczura to nie wiadomo czy chodzi o tolerancję 3% czy 25%? Bo zadanie pomiarowe, to zadanie (w MnO zadania występują, ale ich wpływ na wynik ostateczny jest niewielki - łącznie do 30 punktów karnych co daje 1/3 wartości braku potwierdzenia jednego PK) , a nie potwierdzenie obecności na PK, które powinno być jednoznaczne.  I jeszcze jedna wątpliwość – na mapie jest podana wysokość okolic kopca n.p.m. Może taką wpisać? Bo nie jest zdefiniowane o jaką chodzi;-) Zawsze można było zadać pytanie z jednoznaczną odpowiedzią, ale wymagającego pomyślunku – ot choćby wyłuskanie  z opisu na tablicy słowa „Kurchan” i „Kurhan”
Powoli wychodzi słonko i robi się coraz cieplej. Przed nami wycinek z PK M. I dylemat – do kolejnego PK 20 musimy iść „na dziko przez PPN”. Ale na szczęście jest droga „samochodowa” prowadząca do leśniczówki, więc nie mamy jakiś większych oporów moralnych, choć łamiemy punkt regulaminu PPN „
3.  Ruch turystyczny na terenie Parku dozwolony jest od świtu do zmierzchu i odbywać się może wyłącznie po wytyczonych szlakach i ścieżkach.”.
Przy PK N bagno nie wyschło!
Rozbestwieni, do PK N idziemy także drogą „niedozwoloną do ruchu turystycznego”, ale jak tam dojść inaczej? Dalej to już zupełnie nielegalnie, bo droga na kolejny wycinek zanika w chaszczach, przez które musimy się przedzierać, by wyjść z lasu.
Przed nami wycinak popiątny z kopczykami. Znacząco poprawia nam statystykę zaliczania lampionów – pierwsze 4 wychodzą równo co 2 minuty. Zostaje ostatni PK G. Wiadomo, że punkt o takiej nazwie jest felerny. Na najkrótszej drodze – krzaki i jakieś „pałki wodne”- próbuję obejść od wschodu. A tu drogę przegradza nam rów. Wody w nim mało, ale za szeroki by przeskoczyć, a zbyt grząski by przekroczyć. Próbujemy obejść – bez rezultatu. Wracamy i brniemy tą najkrótszą drogą. Daje się rów przeskoczyć, a do drugiego budujemy kładkę przez grzęzawisko. Mamy lampion, a w oddali widać stowarzysza wystawionego na wabia).
Wreszcie dotarliśmy do "Punktu G"
Tu Barbra stanowczo żąda, by zrobić sprawdzenie dalszego przebiegu. W/g informacji na mapie możemy odpuścić 2 PK (40 z 42 mamy zebrać) – odpuściliśmy już PK 3, pasowałoby odpuścić wycinek z PK P. Rozkładamy mapy, liczymy wpisy na karcie i punkty na mapie. Coś się nie zgadza. Na mapie wychodzi nam 41 PK, a nie 42. Liczymy raz jeszcze i raz jeszcze.  Ciągle wychodzi 41. Wniosek – musimy chodzić wokoło i nadrobić kilometry obchodząc Staw Głęboki. Aktualne wskazanie licznika mówi, że wyjdzie nie wzorcowe 53 km, tylko ze 60. Nie ma wybacz, lecimy na PK 24. Po drodze mijamy pierwszego uczestnika idącego „pod  prąd”. Oczywiście nic mu nie mówimy o brakującym PK na mapie. Słonko przygrzewa, Barbara źle znosząca wysokie temperatury trochę się ociąga. Nie zauważamy odbicia szlaku i znosi nas na asfalt – do cywilizacji. Całkiem dobrze nas znosi, bo prosto na sklep. Wprawdzie mają awarię lodówki, ale znajduje się jeden zimny Tiger i ciepła Cola. Grunt , że mokre. Następni będą mieli gorzej z dostępem do zimnych napitków. Wypijamy i ruszamy dalej na PK 24. Punkt opisowy „Co robi mewa śmieszka…”. Wprawdzie w okolicy wskazanej przez środek kółeczka jest jakieś mokradło, ale żadnej mewy nie widać. Szukamy tu i tam. Są dwa lampiony i tyle. Czyżby coś się pomyliło autorowi? Bo lampion wisi w krzakach w bardzo dobrym miejscu. Szukamy na mapie telefonu do budowniczego – nie ma! Ja zresztą nie mam zasięgu w komórce, Barbra zaś jedną kreskę. Internet na jednej kresce nie idzie. Więc „telefon do przyjaciela”, by odszukał regulamin i numer do organizatora. Po chwili się udaje (wiadomo, jedna kreska powoduje, że konwersacje telefoniczne stają się bardzo głośne i mocno przerywane). Mamy telefon dzwonimy. Organizator potwierdza, że właśnie dowiedział się o zamianie opisów PK 21 i 24. Uszczęśliwiamy go jeszcze informacją o brakującym PK na mapie – o tym chyba nie wiedział. Idziemy dalej. Wychodząc z krzaków  napotykamy na jakąś wycieczkę z przewodnikiem, która nas karci za poruszanie się po Parku Narodowym poza szlakami. Na wszelki wypadek przyspieszamy. Wycinek P (znowu na dziko po PPN) i dalej „na dziko” choć już wyraźnymi drogami do PK 23. Tu znowu jakaś konkurencja idąca „pod prąd” lub omijająca PK P. Znowu robię za wzorzec wysokości do pomiaru wysokości mrowiska. Na drodze do PK 22 tłumy. Trafiliśmy na jakiś używany turystycznie rejon Parku. Na mapie jest jakiś skrót do PK 21 groblą, więc wracamy w kierunku PK 22 do wypatrzonej wcześniej ścieżki. Niestety, ścieżka robi się za chwilę węższa i kończy się na szerokim rowie z wodą. Mamy sucho w butach, więc nie będziemy się moczyli. Wracamy i naokoło (znowu nadrabiamy kilometry) lecimy do PK 21. A tu tłumy konkurentów. Między innymi uśmiechnięta Karolina. Podejrzewamy, że szczęśliwcy którzy nas dogonili odpuścili PK P i są przed PK 22 i PK 23, bo jednak poruszamy się dosyć sprawnie podbiegając gdzie się da. Zawracamy i po raz kolejny oglądając mrowisko na PK 23 przebijamy się na PK 25. Docieramy do „wielkiej dziury” i szukamy odpowiedzi na pytanie „gatunek ptaków w zboczu”. Najpierw przeczytałem „gatunek ptaków w zbożu” – na nasz widok wszystkie „jaskółki” ze zboża uciekły i ptaków nie było. Może to jakaś podpucha? Oglądamy hydrant. Oglądamy dokładnie budkę pobliskiego przystanku – są tu różne interesujące napisy i wyznania miłosne, ale nic o ptakach. Barbara idzie pytać miejscowych o nazwę ulicy, bo może ta jakaś „Bociania”, albo „Mewia”? Dogania nas Arek Duszak. Także kręci się zdezorientowany. Doczytujemy wreszcie, że chodzi o zbocze, a nie zboże. W dziurkach mieszkają te „jaskółki”. One mają jakąś nazwę specjalną – pamiętam bo sprawdzałem przy jakimś spływie Wkrą, coś z brzegiem. W ruch idzie komórka (regulamin zabrania tylko nawigacji). Jest - Brzegówka Zwyczajna. I bądź tu mądry - jak nie masz komórki lub wiedzy przyrodniczej nie potwierdzisz PK. Bez sensu. Kolejny punkt karny dla organizatora. Potwierdzenie MUSI być dostępne na PK.
Tuptamy w upale dalej. PK 26 Ile Jezusów. Dwa ewidentne, na krzyżach. Jest jeszcze obrazek. Na pierwszy rzut oka z niewiastą. Ale dostrzegam jakieś wąsy. Ktoś dorysował? Wołam Barbarę, która coś tam przy butach poprawia. Wspólnie ustalamy, że to trzeci Jezus do odpowiedzi.

Znowu wycinek z kopczykami. Dużo mają tu tych kopczyków. Wydeptana ścieżka do pierwszego, a potem do drugiego. Trzeci jest gdzieś za rowem. Dość szeroki, ale daje się przeskoczyć. I oczywiście kopczyk w największych pokrzywach! Dobrze, że tu nie torujemy drogi – pewnie TP 25 tu było.
Wracamy na mapę główną i przed nami ostatni wycinek hipso. Znowu PK w lesie, trzeba buszować poza ścieżką po Parku!
PK 18 wieża widokowa i znowu zadanie - „szerokość łąki”. Dobra, co to jest „szerokość”? Barbara jako szerokość pokazuje „od prawa do lewa”. Ja stawiam że chodzi o odległość do lasku naprzeciwko, bo w tę stronę wymiar jest znacząco mniejszy (łąka jest podłużna). Nie daję się kobiecie i stawiam na swoim. Prawie 200 m, a dla ładnego wyniki wpisujemy 199m. Kolejny minus zbiera organizator za nieprecyzyjność. Choć aż kusi by mu odpowiedzieć równie nieprecyzyjnie „3 długie rzuty kamieniem”.
"Łąka" do zmierzenia


Zniesmaczeni idziemy dalej. PK 17 – liczenie białych krzyży. Bez kalkulatora ani rusz! Liczymy mnożymy, obchodzimy z jednej i z drugiej. Liczenie ilości czegoś tam, gdy nie starcza palców to zawsze poważny problem!
Wkraczamy na wał nad jeziorem. Fajne widoki. Przed nami PK 16 oznaczony „na niczym”. Oj coś dużo minusów zbiera organizator. Szukamy „numeru rejestracyjnego”. Mamy ich sporo do wyboru, więc wpisuję ten, który najbardziej do mnie przemawia. Wszystkie mieszczą się w 50 m.
Która łódka lepsza?


Kolejny PK na wale wokół jeziora. Jeszcze bardziej abstrakcyjny. „Azymut i odległość na plażę”. Dobra które to plaża? Przy mojej wadzie wzroku to g… widzę. Barbara ma lepszy wzrok, więc coś tam typuje. I jeszcze sam zakręt rowu inaczej w terenie, a inaczej na mapie wygląda (w terenie są to dwa zakręty, na mapie jeden. My jesteśmy za dnia, więc coś widzimy, ale będą i tacy po nocy (bo to dla większości jeden z ostatnich PK). I tu brak porównywalnych warunków rywalizacji. To może być zadanie dodatkowe, a nie PK do potwierdzenia!

Idziemy mierzyć odległość do plaży

Zostały jeszcze 3 PK do kompletu. Po względem nawigacyjnym od PK 18 trasa raczej banalna – prosto znakowaną drogą. Jedyne urozmaicenie to te abstrakcyjne potwierdzenia. PK 13 to „Wartość aphelium”. Nie spodziewałbym się w środku lasu porządnych słupków z charakterystyką planet Układu Słonecznego, ale jak widać ktoś to wymyślił:-)
PK 15 - tu brała kąpiel Karolina

PK 13 – PK R – PK 12 podbiegamy, bo chcemy czym prędzej „do bazy”. Przy PK 12 stowarzysz. Mało coś tych lampionowych stowarzyszy).  Szacowaliśmy że będziemy na mecie tak z kwadrans po 19-stej, ale to podbieganie na końcu spowodowało, że wpadliśmy na metę w biegowym stylu o 19:01. Szkoda tej jednej minuty, choć i tak czas poniżej 12 godzin wyszedł. Coś około 61km (i ponoć drugie miejsce przez "stowarzyszoną" łódkę).

Na mecie Renata i Krzysztof już po obiadku odpoczywający. Brak Huberta. Szacowaliśmy, że Karolina jakoś niedługo po nas przyjdzie, więc szybkie pakowanie i obiad. Czekamy, czekamy i noc. Wreszcie po dobrej godzinie wpadają na metę nasi niepiesi. Jako pierwsi w swojej kategorii. Nawet nie zmęczeni. Podobno niedawno wyprzedzali Karolinę, więc powinna zaraz być. Co chwila wychodzimy na drogę wyglądać Karoliny.
Kategoria wyraźnie niepiesza

Gdzieś tam wraca Hubert z ekipą. Próbujemy wypytać się jak było na tym torfowisku i właściwie czemu deptał tereny chronione (ogólnie torfowiska- siedliska przyrodnicze są chronione). Jego odpowiedź nas rozbroiła – „na mapie nie było pokazane gdzie są granice parku”. A ten symbol podobny do „skarpy”? Było mówione na odprawie! „Myślałem, że to skarpa”!
A ja myślałem, że to skarpa!

Karoliny ciągle nie ma. Wychodzimy jej naprzeciwko. Co się pojawi jakaś grupka liczymy, że to ona. Wypytujemy zawodników, czy gdzieś jej nie widzieli. Ktoś tam mówił o jakiś zwłokach w rowie, ale chyba aż tak źle nie jest.
Jest wreszcie i nasza zguba. Jakoś dziwnie się porusza. Okazuje się, że buty ją pogryzły bardzo skutecznie. Ale dociera do mety!
Po chwili zwijamy się i lecimy do domu. Tzn. odwieźć Barbarę do Radzynia i mamy tam być ugoszczeni zapiekanką. Zresztą można składać zamówienia. Np. na „jajko na miękko”. Pełen luksus!
Chrumkający jeszcze na trasie. Dają znać, że pomijają ostatnie PK i lecą do mety – chwilę im jeszcze zejdzie. Paweł i Jacek zostają by odebrać nasze ewentualne dyplomy, a my ruszamy w podróż.

W ramach podsumowania – na pewno należy docenić Orga za wybór lokalizacji punktów – przeciągnął nas po bardzo fajnych miejscach. I oczywiście ogrom pracy – okazało się, że trasa TP25 ma większość zupełnie innych PK niż my. I nie jest to zwykłe wieszanie kilkunastu lampionów jak na typowej pięćdziesiątce – na naszej trasie było przygotowanych 41 punktów (nie licząc stowarzyszy) do tego punkty TP 25 i TP13. Są oczywiście i uwagi krytyczne – czyli zbytnie rozpędzenie się z „twórczością” w sposobie potwierdzania PK. Zadania dodatkowe – jak najbardziej – liczmy azymuty, wysokości czy odległości, ale jako „dodatek” nie przekraczający wartości jednego PK. Warto także zweryfikować treść pytań-potwierdzeń – tak, by odpowiedzi były znajdowalne w lokalizacji PK, a ich treść nie budziła wątpliwości. I oczywiście problem umieszczania PK na terenach nie zawsze w zgodzie z prawem dostępnych. Ja nie lubię deptać tego, co chronione, a tu byłem zmuszony (no dobra, raczej deptałem elementy mało istotne, takie „z otuliny” lub drogi niedozwolone, ale niesmak pozostaje).

A na deser link do tracka (jak będzie lepsza mapa - podmienię):
http://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?idmult%5B%5D=-435337&idmult%5B%5D=-435007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz