Mapa drugiego nocnego etapu była stanowczo za duża i nieporęczna, a na mapie widniały dwie proce, o których autor pisał, że to fragmenty powierzchni świata zamkniętej struny. Już mu ktoś uwierzy w takie bzdury. Darek swoją mapę od razu zminimalizował poprzez odcięcie niepotrzebnych kawałków i doklejenie potrzebnych, ja zostawiłam sobie płachtę. Bo tak.
Pierwszy punkt mieliśmy już na starcie, a reszta rozmieszczona była tak, że trzeba było chodzić zakosami. Się autor naćpał, to go tak widocznie nosiło z prawej na lewą i z powrotem. W żaden logiczny sposób nie dawało się tego przejść.
Tak prawdę mówiąc z tego etapu niewiele pamiętam. Mój zegar biologiczny od dawna alarmował, że pora spać i sukcesywnie wyłączały mi się kolejne funkcje poznawcze, a później i życiowe. Najdłużej utrzymała się zdolność stawiania jednej nogi przed drugą, dzięki czemu jakimś cudem dotarłam do mety. Darek twierdzi, że po drodze dwa razy spotkaliśmy Tomka, a przez część trasy szliśmy razem z Chrumkającą Ciemnością. Jak mówi, to pewnie wie, ja przysypiając jakoś tego nie zauważyłam. Pod koniec trasy obudziły mnie ptaki, bo dla nich zaczynał się już nowy dzień i dzięki temu ostatnie dwa punkty przed metą już pamiętam. Czyli z całej trasy aż trzy. Do bazy wróciliśmy albo bardzo późno, albo bardzo wcześnie - zależy jak patrzeć. Miałam nadzieję na gorący prysznic, kubek herbaty i ciepłe łóżko, a tymczasem w bazie nadal nie było prądu, więc o ciepłej wodzie i herbacie mogłam tylko pomarzyć. Stwierdziwszy, że z brudu się nie umiera, a przynajmniej nie z jednodniowego, położyłam się spać przepłukawszy tylko dłonie i zrzuciwszy brudne ubranie. Wcale, ale to wcale się nie wyspałam - całą noc trzęsłam się z zimna i nie pomagała ciepła kołdra i dwie duże poduchy narzucone na nią. Najwyraźniej miałam dreszcze ze zmęczenia. Udało mi się zasnąć, kiedy inni zaczynali już wstawać na sobotnie etapy. Taaak, sobotnie etapy też miałam w planie...
c. d. n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz