... nie ma na to rady! Człowiek nie dośpi, nie doje i iść musi. Taka to siła nałogu!
Na "Jesień" udaje nam się namówić młodszą córkę. Wybiera się też znajomy zainfekowany marszami na Niepoślipce.
Do Chotomowa dojeżdżamy parę minut przed oficjalnym czasem rozpoczęcia imprezy i zastajemy już wielometrowy ogonek do rejestracji. Czuję się jak za młodu w kolejce po mięso albo inne trudno osiągalne dobra. Organizatorzy najwyraźniej chcą mi umożliwić powrót do przeszłości, bo czeka mnie jeszcze jedna kolejka - tym razem już do startu.
Ja i T. idziemy w TU, Z. sama w TP.
Pobieramy mapę złożoną i wystylizowaną na kopertę, jako że obchodzimy 456-lecie istnienia Poczty Polskiej:-) Prawda, że okrągła rocznica? :-)
Mapa niestety nie dość, że czarno-biała, to jeszcze słabo zeskanowana, w związku z czym mało czytelna. Trudna nie jest - trochę poobracane niektóre fragmenty i jeśli tylko uda się odpowiednio wytężyć wzrok to damy radę. Po drodze zaglądamy w mapę tezetów, którzy mają jakby lepszą jakość i zaznaczamy sobie u nas, który punkt jest w dołku, który na górce, bo właśnie te niuanse giną w naszej mapie.
Limit czasu duuuży, spodziewamy się więc jakiegoś haczyka, który nas przystopuje. Nic takiego nie ma, poza jednym PK oznaczonym dwoma lampionami (od przybytku podobno głowa nie boli) oraz punktu na LOP-ce stojącym dalej niż 5 m od jej osi. Jak się później okazuje budowniczemu bardzo spodobało się drzewo i koniecznie chciał na nim powiesić lampion. Wybaczamy.
Drobnym w sumie utrudnieniem jest zagrodzona przecinka oraz buszujący w jej pobliżu niedźwiedź, który przy bliższym kontakcie okazuje się być parą grzybiarzy.
Na metę docieramy bezproblemowo, jeszcze z zapasem czasu. Posilamy się kiełbasą z grilla (dokładnie tego mi było trzeba!) i nerwowo spoglądamy na ścianę lasu - wynurzy się z niej, czy też nie, nasze dziecko. Po kilkunastu minutach wynurza się i oczami ciska gromy, które na szczęście nikogo nie trafiają, w przeciwnym razie trup ścieliłby się gęsto. Z jej opowieści o błąkaniu się i przedzieraniu przez zarośniętą puszczę w poszukiwaniu nieistniejących PK, wyłania nam się obraz całkiem innego lasu - nasz był rzadki, z szerokimi drogami, jasny i bezpieczny. Gdzie oni to TP puścili???
Z. nieco uspokojona, że nie tylko ona miała problemy, godzi się pójść na drugi etap. Zresztą nie ma większego wyboru, bo do samochodu i tak trzeba iść w tym samym kierunku, więc co szkodzi po drodze zbierać punkty.
Zostawiamy ją z jej dylematami i ruszamy na swój drugi etap. Na pozór wydaje się łatwy - na mapie zaznaczono 22 skrzyżowania oraz 12 wycinków - trzeba dopasować je do siebie. Pierwsze skrzyżowanie identyfikujemy dość szybko. Spisujemy kod i podbudowani sukcesem idziemy dalej. Przy drugim nie pasuje żaden wycinek, podobnie przy trzecim, czwartym i kolejnych. Robi się dziwnie. Bardzo dziwnie. Liczna konkurencja z trasy również ma problemy z dopasowaniem wycinków do skrzyżowań. Dopiero przy 9-tym skrzyżowaniu coś zaczyna się układać.10-te i 11-te są dość jednoznaczne, za to do 12-tki znowu nic nie pasuje. Przemy do przodu, wracamy, sprawdzamy nieraz kilkakrotnie to samo miejsce. Niektóre wycinki przypisujemy do skrzyżowań bez większego przekonania, niektóre nie pasują nigdzie. Odbieramy telefon od Z.:
- Ja już jestem na mecie, a wy gdzie?
No tak, teraz my błąkamy się po terenie, gdzie ona przedtem miała problemy. Chyba jakieś złe moce strzegą tego fragmentu lasu. Na metę docieramy już chyba po czasie, z lekka zdegustowani naszymi osiągnięciami. Pocieszamy się, że inni też mieli problemy i może nie będziemy tacy ostatni.
Na otarcie łez dostajemy po batoniku oraz zestaw pieczątek do książeczek.
Szybko zbieramy się do domu, bo wieczorem czeka nas jeszcze impreza u sąsiadów. Oczywiście zabieramy ze sobą zestaw map, pokazujemy, dzielimy się wrażeniami i obserwujemy jak orientacyjna epidemia zatacza coraz szersze kręgi. Cóż, mam nadzieję, że nie zrujnujemy im życia:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz