PROLOG
Z pewną taką nieśmiałością zapisaliśmy się ponad miesiąc temu na Podkurek. Nasza nieśmiałość wynikała z braku w regulaminie kategorii średniozaawansowanej. Pozostawało TS albo TP; na TJ jesteśmy za starzy:-(. T. po krótkim namyśle wysmażył maila do organizatorów w tej sprawie, ale mail przepadł w czeluściach internetu i nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
Im bliżej imprezy, tym szerszą akcję dezinformacyjną rozwijali organizatorzy. Regulamin zmieniał się co parę dni, komunikat techniczny pojawił się dziurawy jak ser szwajcarski, a dzień przed imprezą nagle i niespodziewanie pojawiła się kategoria TU.
Byliśmy już zapisani na TS, opłaceni na TS, nastawieni psychicznie na TS. W końcu postanowiliśmy już na miejscu zobaczyć jak wygląda sytuacja ze zmianą kategorii i czy ktoś oprócz nas też woli TU. No bo jeśli sami, to co to za rywalizacja...
SOBOTA
Budzik dzwoni o barbarzyńskiej 6.30. Kolejny weekend kiedy nie nadrobimy zaległości w spaniu, mało tego - przewidujemy ich namnożenie. Zasadniczo jesteśmy spakowani, wystarczy dobudzić się do końca, zjeść śniadanie i można ruszać.
Bez problemów i bez błądzenia (jak przystało na "orientalistów") trafiamy do szkoły w Lucynowie, rejestrujemy się i pędzimy zająć miejscówkę na sali gimnastycznej. Pamiętając twardą podłogę z poprzedniej imprezy, zabieramy tym razem po dwie karimaty na osobę. Tymczasem dzięki siostrom M. łapiemy się na materac gimnastyczny. Zdecydowanie poprawia nam to poranny humor. Humor poprawia też propozycja M., który chce mi pokazać jaja. Zaniepokojony T. uspakaja się po dodatkowej informacji, że chodzi o smocze jaja..
Robimy szybkie rozeznanie w sprawie zmiany kategorii, ale ponieważ nasi tradycyjni konkurenci z TU pozostają w TS-ach, więc i my podejmujemy wyzwanie.
Mamy dość odległą minutę startową, ale i tak niecierpliwość wygania nas do lasu sporo przed czasem. Obserwujemy jak każdy po odebraniu płachty mapy (spore dofinansowanie do papieru musieli dostać) siada, kuca lub stoi i liczy, liczy, liczy. Usiłujemy wypatrzyć, w która stronę wszyscy ruszają po skończeniu obliczeń.
W końcu nadchodzi nasza kolej. Na początek klasówka z fizyki - maszyny proste - dźwignia dwustronna. Jako, że jest mi to zagadnienie zupełnie obce, nawet nie próbuję przeszkadzać T. w zrozumieniu zadania. Sprawia wrażenie jakby wiedział o co chodzi, a przynajmniej robi mądry wyraz twarzy. Niestety, przyjmuje błędne założenie wstępne, co uniemożliwia sensowne rozwiązanie całości. Dodatkowo mierzy pedantycznie co do milimetra odległości ramion dźwigni, podczas gdy budowniczy pozwolił sobie na błąd pomiaru w zakresie niemal centymetra. W końcu drobna podpowiedź autora mapy pozwala ruszyć z miejsca. Ponieważ chęć pomocy ze strony autora narasta, a to myli nam obliczenia, postanawiamy dyskretnie oddalić się z linii startu. Jako, że tradycyjnie chodzimy pod prąd, ruszamy w przeciwnym kierunku niż pozostali uczestnicy. Na górce, w słoneczku rozkładamy mini biuro rachunkowe i staramy się uściślić gdzie czego szukać. Z fizyki może i jestem tępa, ale arytmetykę opanowałam w stopniu zadawalającym, więc przeliczam co tam mi T. podyktuje. W końcu rozgryzamy mapę i możemy ruszyć. Jednakowoż jako humanistka czuję się z lekka potraktowana z trepa. Nie mogła być zamiast dźwigni poezja na przykład????
Dopasowanie wycinków mapy, a odnalezienie ich w terenie to dwie różne sprawy. Na wycinkach same warstwice, co niepokojąco przypomina nam WIMnO. Mimo to udaje nam się odnaleźć punkt 6, potem 5, 2, 1, 7, 4. Mówiąc uczciwie - udaje się to T., ja służę tylko do liczenia odległości i pilnowania odnalezionego PK, podczas gdy T. krąży po okolicy sprawdzając, czy to aby nie stowarzysz. Po drodze spotykamy tramwaje nadjeżdżające z naprzeciwka (bo my wiadomo - pod prąd) i od niektórych udaje się wyszarpnąć przydatne informacje, a w zasadzie potwierdzenia, że idziemy w słusznym kierunku.
Sielanka trwa do PK 9. Nie ma go tam gdzie powinien być, ustalamy więc, że poszukamy tam, gdzie go nie powinno być. Znajdujemy punkt na paśniku. Przy drugim nawrocie w to miejsce postanawiamy go spisać z założeniem, że może na PS-a się chociaż nada. W ostatniej chwili powstrzymują nas napotkani M. i A., którzy zwracają naszą uwagę na PK C. Faktycznie, tak jesteśmy zaaferowani PK 9, że na nic innego nie patrzymy. Nieszczęsnej dziewiątki postanawiamy poszukać razem. We czwórkę czeszemy młodnik miotając się chaotycznie to w lewo, to w prawo. Mało efektywna metoda poszukiwań, ale efektowna na pewno!
Napotykamy ekipę szukającą w młodniku paśnika (?!). Pokazujemy im właściwy kierunek, w zamian oni naprowadzają nas na tę nieszczęsną dziewiątkę.
Po resztę punktów ruszamy znów razem z M. i A. Zbieramy PK A i PK B (jak się okaże jest to stowarzysz - coś nam nie wyszło z azymutem) i ruszamy na poszukiwanie LOP-ki. Coś lopkopodobne znajdujemy niezupełnie tam gdzie się spodziewamy, ale bierzemy co jest, bo coraz mniej czasu na dokładne poszukiwania. PK D nie ma nigdzie. Rozdzielamy się w jego poszukiwaniu, w końcu bierzemy cokolwiek stojące na skrzyżowaniu w nadziei na PS-a chociaż. PK E odpuszczamy, bo już jesteśmy w ciężkich minutach. Po długim etapie nie mam siły żeby biec na metę, minuty mnożą się więc jak króliki w Australii.
Na mecie od razu wstępne sprawdzenie karty. Kolejne punkty mamy odhaczane jako prawidłowe, sprawdzający mruczy pod nosem coś o geniuszu, zwłaszcza gdy dowiaduje się, że to nasz pierwszy start w kategorii TZ. Kiedy dochodzi do podliczenia czasu, kwestia geniuszu upada z wielkim hukiem. Kilkanaście ciężkich, w połączeniu z brakiem PK E i chyba trzema stowarzyszami, daje trzycyfrowy wynik karnych punktów.
Po etapie wpadamy do szkoły po trasy TRInO i bloczki obiadowe, bo jak głosi regulamin imprezy, obiad jest na kartki i w restauracji dają od tyłu. Od przodu, czy od tyłu okazuje się mniej istotne, gorzej, że dają po bardzo długim oczekiwaniu. W końcu jednak nadchodzi upragniony posiłek, skwitowany przez T. słowami - "damska porcja" i po zaspokojeniu pierwszego głodu, razem z siostrami M., ruszamy robić TRInO (a nawet dwa trina równolegle).
Tym sposobem zaliczam ostatni brakujący mi punkt do złotej OInO (małej jak na razie), oddaję książeczkę do weryfikacji i wreszcie mogę chwilę odpocząć przed etapami nocnymi.
41 yr old Help Desk Operator Fianna Cooksey, hailing from Revelstoke enjoys watching movies like "Snows of Kilimanjaro, The (Neiges du Kilimandjaro, Les)" and Blacksmithing. Took a trip to Birthplace of Jesus: Church of the Nativity and the Pilgrimage Route and drives a Gordini Type 24S. Oficjalna strona
OdpowiedzUsuń