piątek, 3 października 2014

Tappabuchino vol. 2 ...

... czyli Światowy Dzień Uśmiechu.
Po wczorajszym kryzysie ani śladu. Znów czekam na InO jak na przygodę, a nie obowiązek. Tym razem wybieramy się we trójkę - udaje się namówić Z. na pójście z nami.
Z mapy patrzy na nas uśmiechnięta buźka. Jest tak sympatyczna, że nawet nie przeszkadzają nam zlustrowane oczka i uśmiech. Z., jako osoba niezwykle praworządna i trzymająca się zasad, oprotestowuje nazwy punktów kontrolnych. Fakt, mnie też kłuje w oczy "wąrz", "ołóf", "śćema". Czegóż to nałykał się dzisiaj budowniczy????
Nie wiem, czy mapa jest tak prosta, czy mój poziom inteligencji tak wzrósł przez noc, ale prowadzę do pierwszego punktu, drugiego, trzeciego. Teraz pora na pomniki i krzyż. Całkiem niedawno robiliśmy TRInO w tej okolicy i to znacząco ułatwia zadanie. T. stanowczo domaga się stowarzysza do zadania drugiego. Ależ proszę bardzo - mówisz i masz.
Trasa jakoś podejrzanie łatwa, aż upewniam się czy to aby na pewno jest TU. Z. ma co prawda odrębne zdanie w tej kwestii i wyraża votum separatum, ale w końcu mamy wolność słowa.
I kiedy " już był w ogródku, już witał się z gąską" natrafiamy na oczokłujący "ołóf". Wydaje nam się, że PK  musi być tutaj i jednocześnie, że jednak absolutnie nie tu. Błąkamy się wśród żywopłotów, a dookoła pobłyskują latarki innych poszukiwaczy. Wyglądamy jak chmara przerośniętych robaczków świętojańskich. W końcu T., po kilkukrotnym przestudiowaniu mapy, ustala gdzie powinniśmy szukać. Szukamy, szukamy, szukamy, szukamy ... "Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły, A tam ktoś klaszcze za borem", a my wciąż uparcie i bezskutecznie szukamy. W końcu decydujemy się na jeszcze jednego stowarzysza, bo co sobie będziemy żałować. Jeszcze tylko przelecimy przez DŻokijema i już meta.
A na mecie .... Eh, gdyby za każdy etap dawali po kawałku tego rozdziabdzianego ciasta, to poszłabym na wszystkie etapy i to kilkukrotnie.
Coś ostatnio InO zmienia się w kulinarny wyścig zbrojeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz