Testuję nowa imprezę. Cykliczną, w Mińsku Mazowieckim.
Testuję samopas, bo Moja Druga Połowa czuje stanowczy przesyt po wczorajszych
wyczynach w Zawieprzycach i odmówiła współpracy.
Na pierwszy ogień trafienie do bazy. Jako że już kiedyś
błądziłem w okolicy, udało się całkiem sprawnie, bez wspomagania niedozwolonymi
środkami technicznymi. Na starcie organizator i pierwszy chętny do biegu. Ja
ruszam na TZ. Okazuje się, że ów TZ przypomina typowe TP. Jak zwał tak zwał –
podejrzewając jakieś podstępy budowniczego ruszam ostrożnie w teren, wyznaczam
skale i inne takie. Jakoś nie widzę żadnych niespodzianek. Delektuję się
przyrodą – pięknym drzewkiem na PK 9, najstarszą w Polsce sosną z PK5. Tzn. owa
sosna (trzeba było zapamiętać jej obwód - 360cm) w żaden sposób nie kolegowała
się z lampionem. Chodziłem tu i tam, zwiedziłem jakieś bagienko, przekopałem
pobliskie górki i nic. Zastanawiałem się czy na zapałki przerabiać pobliski
stos metrówek… Bo karta startowa była zafoliowana i BPKa nie było jak wpisać.
Olśniło mnie, że mam marker cd/dvd! Wpisałem BPKa i zniesmaczony poszedłem na
4-ke. Tu spotkałem idących pod prąd S.O. i M.S. M.S. na migi pokazuje mi „nie
ma”. Sławek potwierdza. Jak Tomasz nie wierzę i samodzielnie czeszę teren.
Rzeczywiście nie ma! Drugi pod rząd wrrr. Mijając kolejne grupy znajomych (jak
widać znowu poszedłem pod prąd), wesoło podbiegając, przemieszczałem się dalej
w kierunku mety. Tu oczywiście chciałem obić organizatora, ale że to pierwszy
jego raz, więc wspaniałomyślnie mu darowałem!
Jako że TZ pokonałem żwawo, została chwila do godziny
powrotu, którą wyznaczała mi MDP – akurat by się przebiec. Szybka zmiana stroju
i na start. Jako weteran, a co! I tu zaczęło się „na ostro”. Dokładnie po
pierwszym PK. Numerek drugi był dla mnie nowy, ale w charakterystycznym
miejscu, łatwy do zlokalizowania względem PK 11 z trasy TZ. Namierzyłam,
zakręciłem w krzaki gdzie trzeba i… trafiłem na dziką różę. Naprawdę ostrą!
Brocząc krwią z rozległych ran kłutych rozglądam się za lampionem. Nie ma!
Patrzę na mapę, kombinuje, namierzam z tej i z drugiej strony. A lampionu jak
nie było, tak nie ma. Całkiem zniechęcony postanawiam czesać dalej. Wreszcie
znajduję, ale skandalicznie daleko od miejsca gdzie być powinien – pewno
budowniczy wolał uniknąć kontaktu z kolcami – całkiem go rozumiem. Ogólnie
teren jest bardzo kolczasty i bieganie na azymut tylko w nielicznych
fragmentach lasu jest możliwe i często to, co wg mapy powinno być dobrze
przebieżne, jest dobrze kłujące. Po czasie straconym na PK2 straciłem chęć do
biegu. Biegowo i kondycyjne wykończyły
mnie długie przebiegi pomiędzy PK4-5-6. Unikając kolców pogubiłem się na PK 8
(trochę mapa mi się z terenem tu nie zgadzała 9-tka stała prawie przy linii SN
a 8 była od niej zbyt daleko). Potem bezsensowny przebieg z PK 11 na PK 12 (co
niektórzy forsowali „wodę nie do przebycia” po zwalonym pniu – i właściwie
powinni być zdyskwalifikowani! – ja pobiegłem przepisowo „na około”). A PK12
oczywiście nie było (tzn. leżał sam lampion bez perforatora, ale w innym
miejscu) – kolejne stracone minutyL.
Na metę już ostatkiem sił (dla mnie optymalne jest 3-3.5km a nie 6, które w
praktyce zmieniły się na 7kmL
). W każdym razie dobiegłem, choć czas raczej do najlepszych nie należy. Teraz
czas na regenerację i wyciąganie z ciała licznych fragmentów róży i jeżynJ
Hm... patrzę się na mapę i nie widzę czarnej linij wzdłuż brzegów rzeczki, więc jak najbardziej powinna być "do przejścia". Zresztą osobiście forsowałem po dnie (woda za kostki) a nie zwalonym pniu!
OdpowiedzUsuńNo dobra... niech będzie "do przejścia" :-) d - la tych co lubią dwa w jednym czyli mycie nóg w czasie biegu lub zostawili w domu lęk wysokości;-) Ja bez mydła nóg nie myję, a że szkoda zanieczyszczać rzeczkę...;-)
OdpowiedzUsuńWczoraj jakoś miałam niechęć do moczenia się, ale następnym razem jeśli będzie taka konieczność to chyba pomoczę nogi skoro woda taka płytka ;)
OdpowiedzUsuń