wtorek, 17 marca 2015

XIX Nocne Manewry XXIV M P w Nocnych Marszach na Orientację - etap II


"I like π" - zatytułowany był drugi etap manewrów. Po obejrzeniu mapy zadecydowałam: I don't like π! Czytałam opis do mapy, ale jak zawsze nie byłam w stanie nadążyć za tokiem myślenia D. W. - budowniczego etapu. Ten to się zawsze musi nażreć jakichś świństw przed robotą:-( I nigdy się nie podzieli, sknerus!
Przy niebieskich i purpurowych kropkach, które przy słabym świetle i bez okularów wyglądały identycznie - poddałam się. T. przeprowadził indywidualne konsultacje w sprawie opisu i coś tam zrozumiał.
Ruszyliśmy.
Na początek LOPka, więc żadne cudo, zebraliśmy co było do zebrania, przeszliśmy przez rzeczkę i rozpoczęli atak na PK A. Nawet udało się znaleźć, aczkolwiek nie mogę przypisać sobie tej zasługi. T. widząc ogrom mojego zagubienia zarządził cięcie i klejenie mapy, żebym chociaż troszkę wiedziała gdzie i po co idę (poza aspektem towarzyskim). Zupełnie nie wiem dlaczego nie zrobiliśmy tego w bazie, przy świetle i na stoliku. Inni robili. Trochę rozjaśniło mi to obraz sytuacji, ale mój bunt przeciwko pi zdążył się już ugruntować.
Zeszliśmy między nóżkami do drogi (między nóżkami pi oczywiście), co niby miało mi ułatwić orientację. Tak sobie szliśmy tą drogą, ciemno, nic nie widać, a T. wypatrzył, że jesteśmy w okolicy pi orto. Uwierzyłam, bo co mi zależy i poszliśmy zgarnąć L, K, O i P. Po drodze już drugi raz na tym etapie spotkaliśmy A. K. Jak A. K. się gdzieś kręci to znaczy, że i punkty muszą być w okolicy. Spotkanie podniosło mnie na duchu - nie jesteśmy zgubieni w tym wielkim, ciemnym lesie!
Koniecznie chcieliśmy znaleźć punkt C, będący jednocześnie punktem T. Wydawał się tak charakterystyczny, że trudny do przeoczenia. A jednak! Po przeczesaniu kilku hektarów odpuściliśmy sobie. Mi zresztą nie zależało aż tak, żeby w lesie spędzić noc do rana. W ramach rekompensaty znaleźliśmy sobie E.
T. wciąż kusił ten zagubiony punkt. Zarządził nowe poszukiwania. Zagryzłam zęby i ruszyłam za nim. Jak się później okazało byliśmy już bardzo blisko i zabrakło nam dosłownie kilkudziesięciu metrów. Pierwszą napotkaną górkę nazwaliśmy więc sobie C-T w nadziei, że jeśli to nie ta prawdziwa, to chociaż stowarzysza da się z niej zrobić.
W ramach zbierania stowarzyszy, w drodze powrotnej zmieniliśmy właściwe A na stowarzyszone, bo taką mieliśmy fantazję. A kto nam zabroni?
Na koniec jeszcze druga LOPka i wreszcie baza. Godzina trzecia.  Po siedmiu godzinach w lesie (oba etapy) byłam tak wygłodzona, że bez względu na abstrakcyjną porę zarządziłam ... no właśnie - kolację, śniadanie? A nie! O tej porze, to podkurek. O! I tym sposobem miałam dwie imprezy w jednej:-)
Widok łóżka wyjątkowo mnie rozczulił, przylgnęłam do niego i miałam nadzieję, że do przyszłego wieczora nikt mnie z niego nie wyciągnie.

Ciąg dalszy o tym, jak bardzo się myliłam, już niedługo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz