środa, 18 marca 2015

XIX Nocne Manewry XXIV M P w Nocnych Marszach na Orientację - sobota

Tak sobie nieśmiało marzyłam kładąc się nad ranem, że sobotnie dopołudnie spędzę w łóżku zbierając siły przed kolejną nocką. No to bladym świtem obudził mnie jeden budzik; kiedy usiłowałam nie zwracać na niego uwagi - zadzwonił drugi, a po nim chyba ze dwa kolejne. Jeszcze próbowałam sobie wmówić, że śpię, ale ruch w pokoju robił się coraz większy i w końcu nawet udawać, że śpię się nie dało. Kolo dziewiątej byłam już na nogach. Zupełnie niepotrzebnie, bo do Skierniewic z resztą grupy nie jechałam, a na rozwieszanie trasy było jeszcze za wcześnie. Snułam się więc bezproduktywnie po ośrodku czekając na jakąś rozrywkę. Jedyną było podziwianie suszących się lampionów, które malowniczo obwieszały wszystkie krzesła w jadalni.

 
W końcu T. zarządził:
- Jedziemy rozwieszać trasę!
Dostałam przydziałową reklamówkę lampionów, wzorcówkę i zostałam wysadzona z samochodu w środku lasu. No dobra, prawie na jego skraju, ale jednak. Od razu przypomniało mi się jak pierwszy (i do tej chwili jedyny) raz rozwieszałam lampiony i jaki był efekt. W dobrze znanym lesie, tuż za płotem własnej posesji, w miejscu gdzie byłam ze sto razy, doznałam totalnego paraliżu mózgu i po powieszeniu kilku najbardziej oczywistych punktów musiałam wezwać posiłki. Cud, że do domu udało mi się wtedy trafić.
Tym razem jednak czułam się pewnie i byłam przekonana, że dam radę. Szybko myknęłam na najbliższą górkę, postawiłam punkt, do niego dwa stowarzysze i zeszłam do drogi namierzyć się do dołków. Pierwszy bez problemów, drugi też, a trzeciego nie ma. Niby znalazłam jakąś dużą dziurę w miejscu zaznaczonym na mapie, ale wydawało mi się z rekonesansu, że wcześniej była ciut większa. Większa, czy mniejsza - i tak miał w niej stanąć stowarzysz, więc rozmiar nie miał znaczenia. Namierzyłam się jeszcze raz, wyszło to samo, porozwieszałam co było do rozwieszenia i pomaszerowałam dalej. Mimo kropiącego deszczu był to całkiem przyjemny spacer. Udało się bez problemów odnaleźć wszystkie wyznaczone miejsca i w końcu zadowolona z dobrze wypełnionej misji wróciłam do bazy.
T. jeszcze nie było. Minęła godzina, a jego wciąż nie było, minęła kolejna, a ten przepadł. Już mi się różne mroczne wizje zaczęły pojawiać przed oczami, że może zabłądził, a może go niedźwiedź napadł, albo jakiś tubylec i kiedy w myślach już wybierałam kreację na pogrzeb, ten pojawił się w drzwiach - brudny, mokry, zmarnowany.
Niedługo ze Skierniewic wróciła ekipa uczestników imprezy i w bazie zrobiło się gwarno i wesoło. Wszyscy z utęsknieniem wypatrywali obiadu i kiedy tylko samochód z karmą podjechał pod próg, od razu znaleźli się pomagierzy do noszenia pojemników.

Obiad jak obiad, ale płyn występujący w roli kompotu zrobił piorunujące wrażenie. Był słodki i ... niebieski. Bardzo długo stał na stole i jakoś wszyscy woleli popijać płynami własnymi. Postanowiłam zaryzykować. Oto co owa tajemnicza mikstura robi z człowiekiem:

 
Po obiedzie "nadejszła uroczysta chwila". Przedstawiciel władz lokalnych oraz przewodniczący Komisji InO ZG PTTK (kolega W. F.) przemówili ludzkim głosem, co spotkało się z aplauzem licznie zgromadzonych inoków (aplauz na fotce poniżej).

 

Organizatorzy najlepszych imprez i najlepsi budowniczowie tras minionego roku zostali uhonorowani grawerowanymi dyplomami i dumni i bladzi pozowali do zdjęć.



A potem zaczęło się najlepsze ...
c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz