Nie było jednak zmiłuj, bo do 10-tej trzeba było opuścić ośrodek, a tu jeszcze miała się odbyć medalacja zwycięzców. Pakowanie się w półśnie, śniadanie w półśnie, doprowadzanie pomieszczeń do użytku w półśnie.
W końcu wszyscy, którzy zdążyli ożyć, zgromadzili się w jadalni. Dyrekcja imprezy przemówiła, a następnie wręczyła takie medale:
takim osobnikom, płci mieszanej, zgodnie z kategorią występowania:
A potem zrobiło się smutno, bo co chwilę ktoś się żegnał i odjeżdżał w siną dal i wreszcie zostali sami organizatorzy. Oraz lampiony w lesie. Wiadomo - kto sobie porozwieszał, ten zbiera. Litościwie siostry M. zadeklarowały pomoc i przejęły część naszych i część T. D. Siostry wsiadły na rowery, my we trójkę do autka i każde pojechało w wyznaczony rewir. Najpierw wysadziliśmy T. D., potem podjeżdżaliśmy kawałek i każde zbierało po swojej stronie drogi. Znowu podjazd i znowu zbiórka. W końcu po ostatnim kawałku wyszłam z lasu z torbą lampionów:
Na obrzeżach Skierniewic zgarnęliśmy T. D. i ruszyliśmy w stronę domu. Po tej przebieżce po lesie zgłodnieliśmy i widok punktu niezdrowego żywienia wywołał lekkie poruszenie.
- Zatrzymamy się coś zjeść - zapadła decyzja.
Akurat dogoniliśmy siostry M., które żwawo pomykały na rowerkach i wydzwoniliśmy je, żeby dołączyły do nas.
Pojedliśmy, popili, pośmiali się, podrzemali ...
Teraz już ruszyliśmy nieodwołalnie do Warszawy. Po chwili w samochodzie zaległa niebezpieczna cisza.
- Musimy rozmawiać z T. żeby nie zasnął - oznajmił T. D.
Ja co chwilę szturchałam T., T. D. usiłował podtrzymywać konwersację. W pewnym momencie zamilkł wpół zdania. Obróciłam się zaciekawiona i ku swemu przerażeniu zobaczyłam, że zwisa bezwładnie na pasach.
- Umarł! Umarł z przemęczenia! - pomyślałam ze zgrozą.
Trwałam tak w stuporze, nie wiedząc co zrobić, aż tu nagle T. D. jak umarł, tak nagle ożył i dokończył rozpoczęte zdanie. Akcja powtórzyła się jeszcze kilka razy i to tyle w temacie pomocy w utrzymaniu T. w świadomości za kierownicą.
- Zatrzymamy się na stacji benzynowej i kupisz mi jakiś dopalacz, bo zaraz zasnę - zaordynował T.
Pierwsza napotkana stacja była dopiero w budowie i chyba tylko cudem dojechaliśmy do następnej. Pobiegłam po napój ratujący życie, T. D. udał się do przybytku ulgi, a T. został w samochodzie. Co zastałam po powrocie? Jeden T. śpi na siedzeniu w autku, a drugiego nie ma w ogóle, czyli wiadomo gdzie śpi:-) Spacerując dokoła samochodu zastanawiałam się - co robić? Jednego budzić, a drugiego szukać? Czy może też się zdrzemnąć zamiast czuwać? Wreszcie, po kilku następnych minutach, jeden się znalazł, drugi obudził, wypił i ożył i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Dojechaliśmy chyba tylko siłą woli kierowcy, by wreszcie nieodwołalnie paść już we własne łóżka.
Też byliśmy w tym przybytku niezdrowego żywienia :D
OdpowiedzUsuńTrzeba było na stole lampion zostawić:-)
OdpowiedzUsuńWięcej zdjęć, które nie zmieściły się na blogu: https://plus.google.com/photos/103549458594311090651/albums/6126905084328164433?authkey=CI-kuOTCmsu0KQ
OdpowiedzUsuńA bylem taki dumny z siebie ze po 3 godzinach snu lacznie przez 2 noce mam tyle sily by podtrzymywac rozmowe :)
OdpowiedzUsuń