W poniedziałek udało się nam oderwać od stołu, szynek, kiełbas, żuru, babek i mazurków i pojechaliśmy do Falenicy na Wielkanocne MnO marki Gambit.
Od mazurków to ja się akurat specjalnie nie oderwałam, ale było to planowe i słuszne:-)
Po odstaniu w kilometrowej kolejce do sekretariatu (tłumy chętnych), po odebraniu zaległych dyplomów i nagród, w końcu dostaliśmy mapy. Trochę się bałam, że znowu będzie jakaś abstrakcja, jak w ubiegłym roku, ale mapy i idea etapu okazały się normalne - 6 wycinków z różnych map, 20 PK do znalezienia i tylko 75 minut czasu. Szybko dodaliśmy dwa do dwóch i mniej więcej wiedzieliśmy co robić. Tylko z wycinka startowego początkowo nie wiedzieliśmy jak wyjść, ale niezawodny Darek jakoś znalazł wyjście z sytuacji:-)
Punkty wisiały co parę metrów, ale my przyzwyczajeni do skali 1:10000 popędziliśmy w las. Oczywiście nic się nie zgadzało i dopiero jak już pogodziliśmy się z obcą nam skalą, poszło łatwiej. W zasadzie to można było się rozglądać dookoła i coś tam w oddali wypatrzyć. Oczywiście zawsze pozostawało niebezpieczeństwo nadziania się na stowarzysza.
Tomek nie wytrzymał presji i znowu nas śledził. Co parę metrów wyskakiwał zza krzaka, że niby on też tu ma swoje punkty. Nic chłopisko nie ma do nas zaufania ... A może chodziło mu o możliwość rzucenia okiem na nasze mapy?
Summa summarum zdążyliśmy w czasie znaleźć wszystkie punkty, łudzimy się, ze wszystkie są tymi właściwymi i mentalnie nadstawiamy piersi po medale:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz