No może nie dokładnie 42,2 km, ale taki maraton MnO –
50-tka. Nie teraz, bo jak na razie po 3 km na Warszawie Nocą potrzebuję reanimacji!
Dla sprawdzenia, jak to pójdzie w wersji marszobieganej, zapisałem się
kontrolnie na Wiosenne 360 - 25 km. Limit 10 godzin powinien pozwolić mi się przeczołgać
gdyby co…
Ale wracając do tematu – jest coś ze słowem „maraton” w
nazwie, gdzieś tam pod koniec zimy i pod Radomiem. Moja Druga Połowa miała ze
mną tradycyjnie na ten maraton jechać i wygrać trasę TU. Tyle, że tym razem Maraton
przegrał z oknami. Konkretnie - czystymi oknami.
Pojechałem więc sam. Znaczy nie całkiem sam, bo z P. R. i
ustaliliśmy, że pójdziemy razem na TZ. Jako, że Radom niedaleko, a podłoga
twarda i baza jakaś niepewna (zmieniała się jej lokalizacja z godziny na godzinę), pojechaliśmy w sobotę
rano. Trochę zaskoczył nas komunikat techniczny, bo start miał być pierwotnie
o dziesiątej, a tu piszą: 9:00.
Ale zdążyliśmy. Tak na styk. Rzeczy
rzuciliśmy gdzieś w kąt (bo miejsca na rozłożenie się nie było widać), bez kart
startowych (bo pojechały już na start), bez nalepek (bo gdzieś zaginęły) i bez
uiszczenia opłaty (bo nie teraz), w ostatniej chwili wbiliśmy się do busika.
Na starcie
piękne słoneczko i tuż za płotem spora
grupka TZ-tów z pierwszego rzutu, wpatrująca się uporczywie w mapy. Źle to
rokuje. Przyszła nasza minuta, dostaliśmy karty, mapy, limit czasu i kilka słów wyjaśnienia
o liniach i jakiś matematycznych przekształceniach linii przechodzących przez
wycinki. Nie powiem abym do końca zrozumiał o co autorowi chodziło. Po
przeczytaniu opisu wyszło, że trzeba czesać i szukać gdzie by tu coś
dopasować. Właściwie wszędzie - bo to,
co udało się dopasować z jakiś szczegółów, wychodziło koło mety. Wybraliśmy
jakiś kierunek i zaczęło się czesanie. Właściwie to zaraz przy stracie coś
zaczynało pasować, więc czesaliśmy pobliskie krzaki. Ale lampionów nie było i
podobieństwo stawało się mniej wyraźne. Przeskok dalej i kolejne czesanie. Tak
samo bezowocne. Po blisko godzinie, nie oddalając się zbytnio od startu,
spotkaliśmy tramwaj biegnący z obłędem w oczach w kierunku przeciwnym – tam
gdzie zaczynaliśmy czesanie. Także szukali pierwszego wycinka, by rozpocząć
trasę… Wkrótce spotkaliśmy i Najwyższą Władzę, podobnie szukającą pierwszego
wycinka, tyle że oni sprytnie podbili jeden z 5-ciu PK na głównym schemacie na
początku. Rzutem na taśmę udało nam się
dopasować „charakterystyczne drzewa” na skraju jednego z wycinków. Nie tylko my
– zaczęli pojawiać się inni. Tyle, że
symbole charakterystycznych drzew na mapie widać autor porządnie
nadużywał, a na dołkach oszczędzał. Po dłuższej chwili w krzakach gremialnie
zadecydowaliśmy, że wbijamy i… właściwie byliśmy dalej na początku drogi, bo
gdzie kolejny wycinek? Nie wiadomo! Poszliśmy czesać dalej i szukać PK B. Gdzieś tam mijaliśmy się z A. P., który z
daleka krzyknął, że coś ma. Rzeczywiście – jest kolejny wycinek - PK 6! W etapie
było pytanie o kapliczkę, a kapliczki na mapie brak! Pewnie jest „gdzieś na
trasie” – jeśli np. na mecie, to OK, bo każdy tam dotrze, ale w innym miejscu?
Kolejna wpadka budowniczego;-(
Przy PK B zlokalizowaliśmy kolejny wycinek. Potem nieoptymalnie
na PK C. A tu nie ma PK C. Znaczy, nie ma lampionu! Postanowiliśmy dalej zygzakiem
przelecieć całą mapę do mety. Do spółki z A. P. (trzy pary oczu ułatwiają
czesanie) na PK 4 (i znowu lampion na złym drzewie, tak na granicy 2mm), potem PK
7, następnie nieudane czesanie czegoś w drodze na PK 10, PK A , panika na PK D.
Potem niechcący trafiliśmy na kapliczkę z zadania – gdybyśmy zoptymalizowali
swoje przejście, kapliczki byśmy nie znaleźli! I biegusiem do mety (bo już
ciężkie się zaczynały) przez ostatni wycinek i PK E (znowu źle mapa narysowana
wrrr). Efekt ponad 14km, 19 ciężkich minut, 1 BPK i niesmak, bo co to za
przyjemność czesać całą mapę jak leci i pracować na mapie nieaktualnej w
pobliżu PK?
Kiełbaska, chwila odpoczynku i drugi etap. A. P. startuje
zaraz po nas, więc znowu tworzymy zespół. Najpierw wał – mierzenie prawie 400m.
Do przerwy, gdzie wał się kończy. Tzn. kończy się w terenie, a wg budowniczego
idzie dalej! Zgroza! Po zmierzeniu wału próbujemy jakoś mapę zorientować.
Logika mówi „w lewo”, ale opis mapy niekoniecznie. Mapa - schemat wszystkich
dróg – obrócona, zlustrowana i zniekształcona. Nic na temat zorientowania, więc
zakładamy, że strzałka północy z mapy przed przekształceniem. Ale wtedy
jakbyśmy mieli chodzić po terenach E1 co jest nielogiczne! Może więc zlustrowanie w drugą stronę? Nawet droga trochę pasuje
(ech te zniekształcenia!). Bo niby ma być KOMPLETNA DROŻNIA, a jak się okazało
zabrakło najważniejszej drogi – tej przy starcie!!!! Niedbalstwo? Zapomnienie?
Efekt - ze 45 minut kręcenia się w kółko i sprawdzanie wszystkich możliwości.
Dalej już poszło. Oczywiście z wpadką złego przypisania wycinka. Choć znowu
kilka wycinków niejednoznacznych – np. na
PK C zabrakło dołka, analogicznego jak przy wierzchołku właściwym. Obrazek
robi się wtedy prawie symetryczny i można rzucać monetą. Podobnie R i F – trzeba przejść całą wydmę i
wracać by sensownie dopasować. Bez tego to strzelanie. Znowu ciężkie minuty.
Meta się już zwija gdy wracamy. Dostajemy zejściówkę, z którą dobijamy do 12km.
Na zejściówce już nie ma jednego lampionu. I nie ma busika do bazy. Pakujemy
się jako nadbagaż do aut kierownictwa i wracamy na obiad. Połowa etapów, a
licznik wskazuje 26 km! Jak nic, szykuje się maraton!
Po obiedzie wreszcie się wypłacamy (wrr, czemu aż tak dużo
za tak mało?) wygospodarowujemy jakieś miejsce na rozłożenie karimat i
próbujemy wydobyć od organizatora świadczenia – czyli naklejki. Bo my tak
naprawdę to na InO chodzimy dla naklejek! Ale naklejek dalej brak….
O 18.00 podsumowanie konkursów na najlepszego
budowniczego/najlepszą imprezę. Odbieram w imieniu klubu całkiem porządny
drewniano-metalowy „dyplom” za Przejście Smoka, w zastępstwie za B. Sz. za
trasą „Tajemnice Knyszyńskiej Puszczy”, a P. R. odbiera za własną trasę także
na Przejściu Smoka, wraz z niebieskimi załącznikami. Ja mam szczęście i
wylosowuję bon Lampion Ekotona – czyli czeka mnie wyjazd na północ!
Pojawiają się wyniki. Nie jest źle - gdzieś w pierwszej dziesiątce
(jak to brzmi dumnie);-) . Chwila odpoczynku i etapy nocne. Najpierw jedzie TU.
P. odwozi D. M., który wybrał oszczędną wersję wpisowego. Zajmuje to ponad 40
minut! Przed wyjazdem busów z TZ pojawiają się wyniki E2. Mamy jakieś BPK-i.
Idę bić autora. Uff, to pomyłka przy wpisywaniu do arkusza;-) Ale kolejka reklamatorów
rośnie. Znowu wpadka organizacyjna?
Pierwszy bus z TZ jedzie z opóźnieniem. My w drugiej turze.
Mija 40 minut, 50, 60…. , a busa ani śladu. Wreszcie interwencja uczestników
przegrzewających się w blokach startowych: kierowca myślał, że to ostatni kurs
i pojechał do domu! Udało się to naprostować i wkrótce ruszamy. Oczywiście
próbujemy przekonać kierowcę, że następnego kursu nie będzie, ale jest czujny i
się nie daje.
Start – idziemy pierwsi z grupy, za nami A. P. więc zaraz
się zespalamy. Wcześniej małe świętowanie urodzin budowniczego: szampan i
chóralne „Sto Lat”. Dostajemy mapę. Schemat lidarowo-orto w skali 1:20000. Idealny
na etapy nocneJ
Pierwszy PK wrysowany na normalnej mapie – idziemy go szukać. Ma być nasyp
kolejowy, a znajdujemy jakąś „dziurę po nasypie” Czy to na pewno to? Bo kreski
spadku powinny iść w drugą stronę! Powinien być jakiś wał z budynkiem w środku
– jest, ale nie z tej strony nasypu. Konsternacja. Czeszemy. Jakoś tak mało co pasuje.
Coś tam zbieramy jako PK 1, ale bez przekonania. Wkrótce las jaśnieje od
latarek i nadciąga wielki tramwaj. Także czeszą. Po długim kręceniu się w kółko
coś uznajemy za PK 7. I tu tramwaj się rozdziela. My okolicę już przeczesaliśmy
i wybieramy wariant na azymut na PK 18. Przed nami w oddali także ktoś tam
poszedł, ale reszta zniknęła czesać PK
B. A. także się odłącza. W zasięgu wzroku widzimy światełka poprzedników, ale
kierujemy się własnym kompasem. Jest nasyp kolejowy. Ten jest wyraźny! I przeprowadzi
nas przez cały schemat do mety – nie musimy brać wszystkich PK, więc napawa to
optymizmem. Ale PK 18 ani śladu. Dokładniej się namierzamy i wychodzi, że powinien
być jeszcze kawałek dalej. Niestety, wał jest ciężki do przejścia, zarośnięty
krzakami. Teren wokół także. Przedzieramy się z trudem. Z analizy mapy wynika,
że w pobliżu powinien być wycinek C. Coś tam szukamy, ale mokro i błotniście.
Jest lampion na nasypie - bierzemy go jako C. Brniemy dalej szukając wejścia na
lidar. Coś jest. Ale dopasować wycinek trudniej. Pojawiają się inni. Nikt nie
wie, który lampion i który wycinek. Wbijamy dowolnie wybrany, licząc na PS.
Jako, że wcześniej na nasypie także coś było, cofamy się i bierzemy jak wycinek
C. Stowarzysz z założenia, bo jak widzimy najlepsi biorą już co popadanie.
Niestety, dopasowanie wycinków sprawia spore problemy. Teraz nasyp zamienia się
w drogę. Tak można iść na I. Spotykamy A.
P., który mówi że dotarł prawie do mety i się wraca by coś znaleźć. Okazuje się,
iż nie doczytał o obrocie lidaru o 180 stopni! Leci więc na J, a my szukamy I. Tu się zgadza i świeci się
latarka jakiegoś poszukiwacza. Udaje się dopasować wycinek i lecimy dalej. Ten
spotkany na I poszukiwacz niestety zgubił gdzieś partnera z kartą. Zostawiamy
go nawołującego. I lecimy dalej na H. Tu znowu kolejny TZ szukający swojego
partnera. Ale inny. Dogania nas A. P. Dopasowanie wycinka znowu zajmuje sporo
czasu, ale mamy! Czas już się kończy, a do mety daleko. Trzeba jednak coś jeszcze
zaliczyć – na F prosta droga i lecimy biegiem. Bardzo szybko wpadamy, który
wycinek! E niedaleko, więc próbujemy znaleźć. Są ogrodzenia, ale nie ma
lampionów. Zostawiamy i lecimy na D. Jest dołek - dopasowujemy 2. Kończą się
lekkie minuty. Biegiem dalej, może po drodze coś się trafi. Jakiś lampion. Z
lewej górka. Pasuje na wyciek z PK 10. Jest drzewo i lampion. Bierzemy. I pędem
na metę. Dobrze, że obsługa mety czeka w aucie z włączonymi światłami. Widać je
z daleka w ciemnym lesie. 19 ciężkich minut. Okazuje się, że jesteśmy pierwsi z
naszej grupy. Czyli inni także już są w ciężkich, a to liderzy klasyfikacji.J Zapowiada się
ciekawie! Po dłuższej chwili pojawiają się światełka. Na metę dociera 1.5
zespołu. Ten cały bez kart, a pół bez partnera, czy jakoś tak. Także nie mają
jakiegoś super wyniku!!! Chwilę odpoczywamy i zaczynają docierać inni… ale z
drugiej strony!!! Wariant awaryjny mówił o dotarciu na metę wzdłuż linii
kolejowej – widać go wybrali. Telefoniczne poszukiwania zagubionych
uczestników… My ze swoim uzyskiem PK ciągle w czołówce!
Nie ma co czekać - czas na Etap 4. Mapa wygląda prosto. Zbyt
prosto. Pierwsze dwa PK – formalność. Mamy skalę mapy, nawet wydaje się, że
kolejne dwa wycinki po obróceniu się złożą. Idziemy na pewniaka. Tzn. szukamy
ścieżek w bok – jeśli się te wycinki składają, to tej na zachód, a jeśli nie i
PK 10 jest zlustrowany, na wschód. Ścieżki są, ale ukształtowanie terenu
wskazuje na lustro. Tyle że zamiast 2 „dołków” są dziury w ziemi, które na
mapie powinny być oznaczone inaczej. Bo dołków to byłoby więcej. A. je wbija,
my nie. Szukamy połączenia z następnym i
czeszemy dalej. Dociera tyraliera TZ-tów - także czeszą teren. A. się odłącza,
my sprawdzamy różne warianty. Wracamy się i namierzamy dokładnie z kropki na
kropkę. Jak nic wychodzi ten lampion, który wbił A. Znowu zepsuta mapa? 100%
map z usterkami to chyba zbyt dużo!!!
Bierzemy PK 10. Szukamy PK 9. Nie ma żadnej górki w miejscu, które
przewidywaliśmy. Przyjmujemy różne warianty. Coś tam znajdujemy. Bierzemy. Azymut
i idziemy na 5-6. Grzbietem powinno się dać dojść jak pokazuje kompas. Idziemy
– są jakieś lampiony, ale nie pasują do naszego wycinka. Szukamy dalej.
Odkrywamy bardziej na południe równoległy grzbiet. Tu zaczyna coś pasować. Ale
nie do końca. Spotykamy jakąś zagubioną konkurencję. Podpowiadają, że gdzieś na
dole tramwaj czesał PK 7. PK 7 powinno być charakterystyczne, idziemy także
czesać. Coś jest podobnego – gęstwina, przez którą przechodzi droga. Ale nie
zgadza się reszta. Okrążamy teren. Tu znowu spotykamy Ł. M. i D. H., którzy nie
wiedzą co robić, wskazują kierunek gdzie tramwaj szukał PK 7. Miejsce nie
pasuje z układu drogi i gęstwin, ale idziemy sprawdzić. Pasuje za to „zadek
gęstwiny” i jest lampion. Bierzemy. Teraz zaczyna układać się wycinek z PK5-6.
Lecimy na górę i sprawdzamy. Byliśmy tu wcześniej, ale niezbyt pasowały lampiony
– jednak reszta się zgadza. W miejscu PK 6 jest lampion, nie ma rozgałęzienia
dróg. Bierzemy. PK 5 jest dołek, odległość - bierzemy. Lecimy na PK 3. Ostatnia górka, odległość w
miarę ok - bierzemy. Azymut do LOP-ki, dalej grzbietem. Większa droga. Obniżenie
terenu w lewo, a przy PK F ma być mostek i spora droga, więc bardziej pasuje w
lewo, niż tam gdzie pokazuje azymut. Przy założeniu, że wycinek 3 się obrócił,
mogło by tak być. Lecimy drogą, jest mostek, ale bez lampionu. Może ktoś
zerwał? Dalej droga przez wieś… ale coś nie pasuje. Kierunek, krzywizna. Jednak
musi być drugi – ten właściwy mostek bardziej
na północ. Jakaś ulica w lewo – idziemy. Jest woda, zalew i mostek, z daleka
widać lampion. Idealnie. Teraz LOP-ka i by nie przegapić skrętu w ul. Wojciechowskiego.
Coś przechodzimy, ale tylko kilka metrów. A lampionów na LOP-ce brak. Przy
bazie były dwa obok siebie, brakuje ostatniego. Nie chciało się budowniczym
choć trochę je rozwiesić po trasie i
wisi zaraz koło kościoła i bazy. Lenistwo;-)
Znowu ciężkie minuty i stowarzysze. Niedługo wyniki (bo
prawie ostatni wróciliśmy) – na E3 czwarte miejsce! Ale E 4 czasem zepsuliśmy.
Organizatorzy opublikowali wyniki, zgasili światło i nie przyjmowali uwag. A cała
sala otwierała oczy ze zdumienia. „Zwycięzcy” zaraz przyznali się, że nie
naliczono im prawie 20 ciężkich minut. Ludzie przecierali oczy patrząc, że nie
mają zmian, albo opisów, które mieli lub świadomie wpisywali kod bez oznaczenia
PK/wycinku, albo na naliczanie minut karnych za czas. Pewnie, patrząc globalnie,
suma wszystkich punktów karnych zmianie nie ulegnie większej, ale plus/minus 200
dla zespołu może zmienić klasyfikację! Jako że już świt niedługo, nie ma jak
bić autora, wyniki raczej z tych humorystycznych, a i na puchar liczyć nie
możemy – zamiast męczyć się w tłoku, postanowiliśmy wrócić wyspać się w naszych
łóżeczkach. Prawdopodobnie wygrali A. K. i G. A., ale bez korekty wyników nie
mogliśmy zabrać ich pucharu/dyplomu. Podobnie dyplomu D. M., za 3 miejsce w TU,
któremu złe imię wydrukowano. Nasze policzenia z E3/E4 także jakieś takie dziwne
są – mamy zmianę zamiast opisu, ale nie zmienia to ilości punktów i
klasyfikacji końcowej.
Dawno nie widziałem tak zamurowanego wynikami towarzystwa,
które zamiast bić na poważnie autora, z niedowierzaniem i śmiechem czytało
wyniki. Trasy i mapy (chyba głównie mapy) jak zwykle niedorobione, wpadek
organizacyjnych także kilka było.
Podliczyłem sobie ślady GPS: ponad 46 km, 670 minut, 2641
kcal. Niechcący pierwszą pięćdziesiątkę (no prawie) zrobiłem, choć czas niezbyt
rewelacyjny i na jeden porządny obiad zapracowałem;-)
Naklejek brak.
Vanitas vanitatum et omnia vanitas...
OdpowiedzUsuńErrare humanum est...
UsuńMS.
Następnym razem będzie lepiej:) Bo..czy może być gorzej? :D
OdpowiedzUsuńLepiej to będzie gdy przebiegnę setkę;-)
OdpowiedzUsuńA gorzej? ;)
UsuńA w kwestii naklejek: na OrtInO mogę dać Ci dwie :)
OdpowiedzUsuńeee sam sobie zrobię;-) Ale doceniam poświęcenie;-)
OdpowiedzUsuńSkoro nie chcesz, żebym Ci wlepiła, to nie ;p
UsuńHej Tomek, dużo tu piszesz o tym jak to etapy były niedorobione, ile to nie było błędów organizacyjnych i jak to nie chciałeś bić autora. Tylko jakoś nie pamiętam, żebyś przyszedł do Nas i powiedział to wprost. Zanim zaczniesz następnym razem pisać swoje przemyślenia w necie to spróbuj z Nami pogadać, spróbuj powiedzieć co Cię boli, spróbuj bić autora lub chociaż na niego pokrzyczeć, chętnie przyjmujemy krytykę, jeśli jest na poziomie.
OdpowiedzUsuńJeśli zaś chodzi o komentujących, którzy nie byli na imprezie. Nie jestem prawnikiem, ale to się jakoś nazywa - pomówienie albo oszczerstwo (o zwykłym chamstwie nie wspominając).
Sorry zapomniałem się podpisać.
UsuńSG Maratonu 2016
Szanowny SG;-)
UsuńPamiętaj że to są subiektywne odczucia spisane "na gorąco", z którymi inny uczestnik nie musi się w 100% zgodzić;-) Bo zresztą jak tu wszystkim dogodzić - jeden pochwali, a drugi zgani - choć mówią o tym samym;-)
"Obiektywny" to jest protokół - tu można sobie poanalizować na spokojnie czemu to w E1 i E2 zabrakło uczestnikom czasu, czemu w E3 najlepszy wynik to 570 pkt karnych, i jak wyglądała tyraliera TZ-ów w E4. Ale SG dobrze to wie bo sam pod tymi wynikami się podpisał (aby to raz-ale jestem złośliwiec):-)
A co do komentujących na których się złościsz - ja odnoszę wrażenie, że chcieli mi pomóc (wlepić naklejkę) lub docenić/pośmiać się z mojego nadrabiania kilometrażu na każdym etapie (z czym nieskutecznie walczę), a nie pomawiać i "oszczerstwować" ;-)
PS
Nalepki dostałem od zapobiegliwego uczestnika, który w jakiś sposób ich znikniecie przewidział;-)