Po dojściu do bazy bynajmniej nie padłam gdzie stałam, chociaż miałam straszną ochotę. Podjęłam się bohaterskiej próby przejścia miniInO, a jak się okazało na starcie, reszta mojego zespołu także. No to poszliśmy razem.
Tradycyjnie mapa miniInO była po całości zlustrowana, ale nie zawracałam sobie głowy myśleniem, tylko podświetliłam latarką. Podczas gdy ja szukałam jednego punktu, Zuza już lokalizowała drugi, a Kuba wpisywał do karty. Tym sposobem raz dwa uwinęliśmy się z całą zabawą i wreszcie mogliśmy odpocząć.
W jadalni, przy cieście i herbacie trwały dyskusje nad mapami poszczególnych tras, porównywanie, kto miał gorzej i jak komu poszło. Tak nam wyszło, że TP miało trudność trasy TT, TU trasy TZ, a TZ to już w ogóle kosmiczny odlot.
Kiedy już opadły pierwsze emocje, napełnione ciastem brzuchy rozleniwiły nas, a wizja złapania paru godzin snu zamajaczyła na horyzoncie, wybuchała bomba - zaginął jeden z uczestników. Jego towarzysze z zespołu zaraportowali, że oni, owszem wrócili do domu, ale kolega odłączył się i przepadł. Co prawda kolega miał prawo sam wracać do domu, dowolnie okrężną drogą i w dowolnym czasie, ale jednak... Nigdy nic nie wiadomo, a głupio tak zakończyć imprezę ze stratami w ludziach. Darek zawisł na telefonie i trwał tak w nieustającym kontakcie z rodziną zaginionego, jego towarzyszami z zespołu i policją. My tymczasem staraliśmy się być w jakiś sposób pożyteczni i wizja upragnionego snu odeszła w niebyt. W końcu, już nad ranem, nadeszła upragniona wiadomość, że delikwent dotarł do domu i wszyscy odetchnęli z ulgą. Mi to tak ulżyło, że gdzie stałam, tam padłam w locie łapiąc jedynie poduszkę pod głowę. Miałam to szczęście, że stałam na dywanie, a nie gołej ziemi, ale i tak było twardo i połamana jestem do dzisiaj.
Rano na zakończenie przybyły różne ważne osoby, bez których impreza nie byłaby tak imponująca i odbyła się oficjałka. Darek gadał, gadał, gadał, w końcu się zreflektował, że może inni też by chcieli, a poza tym wszyscy czekali na losowanie nagród. Tak po cichu marzyłam o plecaczku, bo mój już się pruje, ale załapałam się na butelkę. Dobre i to:-)
W drodze powrotnej jeszcze mieliśmy zebrać część trasy, ale Tomek widząc moją marną kondycję zostawił mnie w samochodzie i sam poszedł w las. Za to potem ja wyskakiwałam po lampiony z dojściówki, bo na tyle było mnie jeszcze stać.
Strasznie jestem ciekawa jak z naszą połową punktów z trasy wyglądamy na tle innych zawodników naszej kategorii - będzie wielki wstyd, czy mały:-)
Sędzio! Wyniki!!!!!
Są wyniki ;)
OdpowiedzUsuńNo, są... Szału nie ma, ale tragedii też nie:-)
OdpowiedzUsuń