Wczorajsza pogoda była z tych, co to nawet psa by nie wygnał, no ale Inoka można. Na starcie nawet padła propozycja żeby zjeść ciasto, wypić herbatę i rozejść się do ciepłych domów zamiast bezsensownie plątać się po ulicach, marznąc i moknąc. Organizatorka jednak bardzo chciała żeby wszystko odbyło się zgodnie z planem, więc nie chcąc robić jej przykrości, daliśmy się wygonić w tę psią aurę.
Ja tradycyjnie szłam z Darkiem w TU, a Tomek samotnie walczył w TZ.
Zaraz po pobraniu map schroniliśmy się w przejściu pod blokiem, gdzie było zacisznie i jasno.
- O psia kość! - pomyślałam patrząc na mapę. I to dosłownie psia kość. A nawet pięć kości ułożonych jedna pod drugą; wszystkie zlustrowane i do tego trzy pozamieniane miejscami, tylko nie wiadomo które. Udało się dopasować dwie kości, co uznaliśmy za sukces i ruszyliśmy do PK K, bo był blisko startu i łatwo było tam trafić.
W drodze na C przyuważyliśmy uchylone drzwi do klatki schodowej jednego z bloków, postanowiliśmy więc schronić się w cieple i przemyśleć dalsze postępowanie. Uzyskawszy tak luksusową miejscówkę wzięliśmy się za to, co nam najlepiej wychodzi, czyli cięcie mapy. W swej naiwności myśleliśmy, że dopasujemy kolejność wycinków i jakoś się tam dojdzie. Nasze robótki ręczne oczywiście wzbudzały zainteresowanie mieszkańców, którzy to wchodzili, to wychodzili, na szczęście nie mieli sumienia nas przepędzić.
Udało nam się ustalić położenie względem siebie trzech kości; dwie, z którymi nie wiadomo było co zrobić, wrzuciłam luzem do koszulki. Zebraliśmy C, B, A, wypatrzyłam bloki z wycinka D-E, a Darek zadeklarował się doprowadzić nas do PK D. Z D na E teoretycznie było blisko i łatwo, ale wiadomo jak się ma teoria do praktyki. Wystarczyło trochę ogrodzonych budynków, które trzeba było obejść i ... w pewnym momencie stwierdziliśmy, że nie wiemy gdzie jesteśmy. Po chwili krążenia i obejściu połowy Chomiczówki, dotarliśmy do punktu wyjścia i chociaż widzieliśmy na mapie gdzie mamy dojść, w żaden sposób nie mogliśmy się wstrzelić na punkt.
Darek wyszedł z siebie, stanął obok i rzucił hasło odwrotu. Nie miałam nic naprzeciwko, a nawet odetchnęłam z ulgą. Postanowiliśmy wziąć jeszcze drugi punkt z wycinka startowego i ewentualnie próbować wstrzelić się gdzieś w sąsiedni wycinek. PK J udało się na szczęście znaleźć bez problemów, po czym Darek coś tam pomierzył, policzył i poprowadził. Gdzie? - nie wiem. Kiedy chcieliśmy dopasować któryś z dotychczas niezidentyfikowanych wycinków, okazało się, że koszulka jest pusta, a nasze wycinki odfrunęły w siną dal. Próbowaliśmy odzyskać te fragmenty odklejając inne przykrywające je wycinki, ale efekt był raczej mizerny - odkleiło się to co trzeba i trochę nadmiaru. Jednym słowem mieliśmy całkowicie bezużyteczną mapę. Przechodząca akurat Ania K. podpowiedziała nam i pokazała na swojej mapie gdzie jest PK G, ale nie udało nam się zapamiętać treści mapy na tyle dokładnie żeby tam trafić. W akcie rozpaczy i desperacji jeszcze chwilę pokręciliśmy się po okolicy, ale wiedzieliśmy, że sytuacja jest raczej beznadziejna. Tym razem poddaliśmy się definitywnie. Całe szczęście, że przynajmniej wiedzieliśmy jak dojść do mety. Z pewnym zażenowaniem oddałam naszą świecącą pustkami kartę startową i pocieszyłam się dwoma solidnymi kawałkami ciasta. Sernik był r e w e l a c y j n y!
Byłam pewna, że poszło nam najgorzej ze wszystkich, a tu proszę - niespodzianka! Nie jesteśmy tacy ostatni - jesteśmy PRZEDostatni! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz