Wczoraj znowu tłukliśmy smoczą zarazę. Dla bezpieczeństwa poszłam z Tomkiem i Darkiem, ale jak się okazało, nie było się czego bać. Takich dwóch, jak nas trzech to i ze smokiem sobie poradzi.
Najpierw tradycyjnie poszliśmy pod latarnię, żeby rozejrzeć się w sytuacji. Udało nam się dopasować niektóre wycinki do innych, choć nie wszystko ze wszystkim się połączyło. Machnęliśmy na to ręką, bo niektóre rejony zawodów chłopaki znali z autopsji. Zresztą trafienie do punktów nie było tak kłopotliwe, jak liczenie punktów przeliczeniowych i decydowanie - co bierzemy, a czego nie. Ja się w liczenie nie wtrącałam, bo to totalna nuda, mi do niczego niepotrzebna. Jedyne co wyliczałam to skalę mapy. Jak trzy razy z różnych pomiarów wyszedł mi prawie taki sam wynik, Tomek wreszcie uwierzył. I tak odległość ze startu do najdalszego punktu wyszła nam mniejsza niż innym odpytanym potem osobom. Pewnie dostała nam się jakaś felerna mapa.
Ponieważ, podobnie jak poprzednio, zajmowałam się pilnowaniem i wypełnianiem karty startowej, znowu miałam mało czasu na patrzenie w mapę. Jeszcze na tych jasnych kawałkach dawałam radę i wiedziałam gdzie idziemy, ale na orto zanim zrobiłam analizę większej, mniejszej i średniej czerni, okazywało się, że już jesteśmy na miejscu, czyli nie wiem gdzie. Ale co tam.... Nie muszę wszystkiego wiedzieć.
Udało nam się potwierdzić wymagane 83 PP, ale przyszliśmy dobrze w lekkich, no i nie wiadomo co z zadaniem. Zwycięstwa to raczej nie będzie ...
Po zaliczeniu trasy udaliśmy się na zarządzone przez Tomka zebranie budowniczych tras na Niepoślipkę i przy piwie ustalaliśmy jak zniszczyć życie przyszłym uczestnikom imprezy. Szczegółów niestety nie mogę zdradzić. Sami się za miesiąc przekonacie.
Wróżki zębuszki są ciekawe:)
OdpowiedzUsuń