Jak w tytule. Żeby w Nocne Manewry wbiec rozpędem, na rozgrzewkę pojechaliśmy rano na WesolInO. Przy okazji nastąpiło historyczne wydarzenie - A. (nasza starsza córka) pierwszy raz zdecydowała się wziąć udział w biegu. No, a ponieważ to pierwszy raz, więc wystartowałyśmy razem, żeby w razie potrzeby wspierać i objaśniać.Ponieważ teren zawodów był już mi znany dość dobrze, więc od razu rzuciłam się biegiem w stronę pierwszego punktu. A. za mną. Tłumaczenie co i jak od razu sobie odpuściłam, bo jak dawała radę w marszach, to biegi z pełną mapą - żadna trudność. Jedyne co ją mogło pokonać to kondycja. Tak też się stało w połowie drogi. Nie - nie w połowie całej trasy; w połowie drogi na PK 1.
Między PK 1, a PK 2 przegoniłyśmy państwo Z., co może i wyczynem nie jest, ale podniosło nam morale:-) Kolejne punkty zdobywałyśmy szybkim marszem, a chwilami udawało mi się przemycić elementy biegu. Przy czwartym PK, A. ze zdumieniem odkryła, że cała trasa to jedyne 7 marnych punkcików i bliżej nam już do mety, niż startu. Z piątki na szóstkę przećwiczyłyśmy "bieg" na azymut, a w drodze na siódemkę zademonstrowałam jak nie należy za bardzo zbliżać się do ogrodzenia, bo potem trzeba je obejść. Na koniec trenowałyśmy poszukiwanie mety, która nie jest w tym miejscu co zawsze i... już po całych zawodach.
W drodze powrotnej nabyliśmy bluzę do biegania dla A., żeby poczuła się zobligowana do kolejnych startów, oraz nie nabyliśmy butów, bo nie było i boje się, że to może być dobra wymówka.
Teraz musimy popracować nad druga córką, a potem to już nam tylko koty zostaną do resocjalizacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz