Po rozpaczliwych postach na orienteeringu postanowiliśmy na noworoczne bąbelkowe zapisać się na TZ. Ponieważ wygrana grozi organizacją zawodów za rok, więc naród mało wyrywny do tej trasy. Ale co tam, w razie wygranej bez problemu zrobilibyśmy kolejną edycję. Nastawiliśmy się więc na opcję - nie kombinujemy, co będzie, to będzie.
Tradycyjnie zaczęło się od szampana i życzeń, a potem mapy w garść i w las. Niby oboje dostaliśmy taką samą mapę, ale każde w innej skali, bo organizatorom coś się tam pokiełbasiło przy wydruku. Było to nawet praktyczne, bo mapa w skali 1:10000 służyła do liczenia odległości, a na tej 1:7300 łatwiej było dostrzec szczegóły i detale. Jak dla mnie to na każdych zawodach może tak być. Poza tym mapa składała się z samych poziomnic naćkanych jedna przy drugiej, a do tego kanciaste toto, że pokaleczyć się można. Tomek mówi, że to gołe dane z lidaru. To ja jednak wolę ubrane dane. Dla utrudnienia na wierzch rzucono jeszcze masę gwiazdek, z czego połowa czarnych i na mapie 1:10000 praktycznie nic pod nimi nie było widać. Dobrze, że mieliśmy tę drugą mapę.
Obiektywnie to trasa jak na TZ nie była zbyt trudna, ale jak na 1 stycznia to jednak za bardzo skomplikowana, a przynajmniej mało czytelna. Zanim ogarnęłam co i jak, dopytywałam się co chwilę:
- Ale dlaczego tam?
- A skąd to wiadomo?
Dla mnie najprościej było iść na azymut, Tomek wolał drogami, więc chodziliśmy i tak i tak. Przy tym obchodzeniu drogami (niezaznaczonymi na mapie) to nigdy nie wiem jakim cudem można trafić w wyznaczone miejsce. Z kompasem, to wszystko jasne - przesz przed siebie nie zważając na żadne przeszkody terenowe, byle nie zboczyć z kursu.
Im dalej od startu tym okoliczności przyrody stawały się ładniejsze, co rusz przemykali biegacze i sarny (tych drugich niestety osobiście nie widziałam), lampionów było w bród (niektóre nawet wisiały stadami) i trzeba przyznać, że był to całkiem miły spacer. Dodatkowo Tomek się nie sprężał i nie obiegał każdego punktu sto razy, tylko braliśmy co się napatoczyło, nie przejmując się ewentualnymi stowarzyszami. O zadaniu oczywiście zapomnieliśmy i to wcale nie asekuracyjnie.
Na mecie oddałam się rozpuście ciastowo-nalewkowej, a Tomek pobiegł jeszcze na bno. Mi jakoś bieganie trochę przeszło, ale na wiosnę chyba trzeba będzie znowu zacząć.
Wyniki pojawiły się błyskawicznie, bo już po jednej dobie. Uff, nie będziemy organizować za rok. Uratowały nas dwa PS-y i zadanie. I naprawdę nie zrobiliśmy tego specjalnie. Samo wyszło - po prostu cieniasy jeszcze w tym tezecie jesteśmy:-)
A jest też inna opcja startu :) Nastawić budzik na pobudkę, a potem go wyłączyć... i zasnąć :) Organizacja NBMnO jest bardzo fajna :) Polecam :)
OdpowiedzUsuńZa rok się sprężymy:-)
UsuńMoże będzie konkurencja :)
UsuńNp. rzut bąbelkiem :)
P.S. Tak trzymaj! 2 stycznia... i dwa wpisy! :) SUPER! :)
OdpowiedzUsuńJutro będzie tylko jeden żeby się czytelnikom w głowach nie poprzewracało z luksusu.
UsuńSzacun :)
UsuńStatystycznie (tfu...) jeden dziennie :)
Czyli masz dziennik, dobrze, że nie telewizyjny :)
Eee, a ja liczyłam na trzy wpisy jutro... ;P
OdpowiedzUsuńZawsze mogę puścić w odcinkach:-)
Usuń