Tymczasem Tomek wybrał się do Falenicy na FalInO. Co kto lubi.
Impreza nr 578.
Dokładnie taki numer ma wpis z I rundy FalInO 2017 w
książeczce OInO. Jak na prawdziwego mężczyznę przystało –
kategoria Open-M. Co było wartego
zapamiętania – lokalny rekord zimna. Gdy wstałem rano, termometr wskazywał -19,8°C. Gdy wychodziłem znacznie się
ociepliło – za oknem było -18,4°. Oczywiście ubrałem się warstwowo – o jedną
warstwę więcej niż przy ostatnim mroźnym treningu na ZPK. Jak się okazało, tęgi
mróz wcale nie odstraszył biegaczy – szczególnie tych górskich – jednak skutecznie
zamroził służby miejskie. Uliczki w Falenicy zamieniły się w piękne ślizgawki -
tak, że ciężko było przejechać autem, a o bieganiu to aż strach pomyśleć!
Dostałem mapę i wybiegłem goniony przez kąsający w pośladki mróz. Rzut oka na mapę – scorelauf, 18 PK tak porozrzucanych, że nie ma żadnej sensownej kolejności – trzeba się miotać w różnych kierunkach. Do pierwszego PK przy kościele „doślizgałem się” ulicą Bartoszycką. Dalej już ślizg z górki – byle do lasu. Tam od razu poszło lepiej – tzn. ślizganie zamieniłem w truchtanie. Przy moim trzecim PK pomachałem wesoło D.M., który wyraźnie niezdecydowany zastanawiał się czy brać lampion. Zachęcony moim przykładem chyba go wziął.
Bieganie po śniegu ma tą „zaletę”, że łatwo trafić na ślady poprzednika, które potrafią dobrze ukierunkować na następny PK (lub czasami dobrze zagubić, jak poprzednik był zakręcony).
Dłuższy przebieg do PK 41 i zaczęły się kłopoty. Gdy się zwalnia by popatrzeć na mapę, okulary zaraz zaparowują. Ja niechcący zatrzymałem się ścieżkę wcześniej (tu także jest dołek i były jakieś mylne ślady poprzednika). Okulary zaparowały. Zwykle gdy się rusza dalej biegiem, pęd powietrza momentalnie je odparowuje. Ale jak się okazuje nie przy takiej temperaturze. Para zamieniła się w lód i ten lód ani myślał wysublimować. W efekcie dalej biegłem „na ślepo” niczym w czasie naszych nocnych treningów BnO. Moje krótkowzroczne oczy dostrzegały kompas (także oszroniony dziwnie), jak przybliżałem mapę do oczu, to nawet widziałem co na niej wydrukowano, niestety dostrzeganie charakterystycznych miejsc i lampionów z daleka było bardzo ograniczone. Więc biegłem „na ślepo” i kilka razy trafiłem tuż obok punktu, którego nie mogłem dostrzec (no cóż dołki są mało zauważalne z daleka).
Dostałem mapę i wybiegłem goniony przez kąsający w pośladki mróz. Rzut oka na mapę – scorelauf, 18 PK tak porozrzucanych, że nie ma żadnej sensownej kolejności – trzeba się miotać w różnych kierunkach. Do pierwszego PK przy kościele „doślizgałem się” ulicą Bartoszycką. Dalej już ślizg z górki – byle do lasu. Tam od razu poszło lepiej – tzn. ślizganie zamieniłem w truchtanie. Przy moim trzecim PK pomachałem wesoło D.M., który wyraźnie niezdecydowany zastanawiał się czy brać lampion. Zachęcony moim przykładem chyba go wziął.
Bieganie po śniegu ma tą „zaletę”, że łatwo trafić na ślady poprzednika, które potrafią dobrze ukierunkować na następny PK (lub czasami dobrze zagubić, jak poprzednik był zakręcony).
Dłuższy przebieg do PK 41 i zaczęły się kłopoty. Gdy się zwalnia by popatrzeć na mapę, okulary zaraz zaparowują. Ja niechcący zatrzymałem się ścieżkę wcześniej (tu także jest dołek i były jakieś mylne ślady poprzednika). Okulary zaparowały. Zwykle gdy się rusza dalej biegiem, pęd powietrza momentalnie je odparowuje. Ale jak się okazuje nie przy takiej temperaturze. Para zamieniła się w lód i ten lód ani myślał wysublimować. W efekcie dalej biegłem „na ślepo” niczym w czasie naszych nocnych treningów BnO. Moje krótkowzroczne oczy dostrzegały kompas (także oszroniony dziwnie), jak przybliżałem mapę do oczu, to nawet widziałem co na niej wydrukowano, niestety dostrzeganie charakterystycznych miejsc i lampionów z daleka było bardzo ograniczone. Więc biegłem „na ślepo” i kilka razy trafiłem tuż obok punktu, którego nie mogłem dostrzec (no cóż dołki są mało zauważalne z daleka).
Pod koniec (4 PK do końca) okulary zamarzły na tyle, iż nie
dostrzegłem, że mam jeszcze zaliczyć PK 33 i z PK 40 ruszyłem w stronę mety na
PK 38. Jednak sprawdziłem ilość zadziurkowanych kratek na karcie startowej i
znalazłem pominięty punkt. Ostatnie dwa PK – wolałem pobiec naokoło szeroką
drogą i nie ryzykować zderzenia czołowego z jakimś drzewem niespodziewanie
wyrosłym na mojej trasie. Na metę trafiłem na pamięć (najgorsze były schody do
świetlicy – mrok, tłum i lód momentalnie zmieniający postać na wodę skroploną
na szkłach). Wyszło gdzieś tak koło 6 km i choć nie dane mi było podziwiać
uroków natury, było bardzo fajnie;-)
Wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale moje zwykłe okulary jakoś na tym mrozie nie zaparowały się. Ale może to dlatego ze wolniej biegłem więc mniej pary wydzielałem : )
OdpowiedzUsuńPewni się nie zatrzymujesz by spojrzeć na mapę - wtedy okulary nie parują;-)
UsuńTŁ