Znowu Tomek znienacka urwał się na bieganie, a żebym za nim czasem nie poleciała, to uciekł aż do Łodzi.
Popłynęliśmy
Konkretnie to do Łodzi i to samochodem. Bo mało było nam
biegania po śliskich schodach na AWF-ie. Umówiliśmy się w czwórkę: 3 szt.
„profesjonalistów” i jedna „zuchwała”. Ponoć „dzień bez TRInO to dzień
stracony” – więc jak można się domyśleć wyjechaliśmy ciut wcześniej, by przed
publikacją przetestować nowe TRInO po Księżym Młynie. Wyjeżdżając z Warszawy
zostawiliśmy troszkę śniegu. Takie pojedyncze cm. W czasie drogi wprawdzie z
nieba coś leciało, bardziej mokre niż białe, ale tak za Grodziskiem ilość
białego puchu na polach była bliska zeru. Ucieszyliśmy się, że tym razem nie
będzie ślisko. Niestety – gdy już zjechaliśmy do Łodzi na poboczach pojawiły
się zwały śniegu. Takie prawie jak za Zimy Stulecia (no może przesadzam, ale
całkiem pokaźne). Udało się zaparkować w jakiejś zaspie przy wejściu do
bazy. TRInO w dłoń i poszliśmy na
rekonesans, licząc że zapoznamy się z terenem zawodów. Bardzo fajna okolica.
Takie rewitalizowane tereny poprzemysłowe.
Baza. Formalności i te sprawy. Oczekiwanie na minutę zerową. Dylemat czy
zastosować rozgrzewkę na zewnątrz (do dojścia na start ok 200m), czy nowatorską
metodę - rozgrzewać się przez założenie czapki, zapięcie bluzy i przytulenia do
kaloryfera. Wybraliśmy to drugie. Najpierw poszła Barbara z Anią. Mniejsza frekwencja
niż na Warszawie Nocą, więc znacząco większe interwały między zawodnikami. Ja
miałem ostatnią minutę startową z naszej grupki.
Start. Człowiek z megafonem trąbi o niezgodności opisów na mapie rodzinnej z
rzeczywistością. Trąbi, trąbi, ale żadnych „rodzinnych” na starcie nie
widziałem! Wreszcie moja kolej. Rzut oka na mapę – lampiony tuż obok siebie.
Ciekawe. Pierwszy PK powinien być na rowie przy ogrodzeniu. Coś się nie zgadza.
I lampionu nie widać! Miotałem się tu i tam bezskutecznie. Dopiero po dłuższej
chwili go znalazłem – nic dziwnego, organizator zapomniał o obowiązkowych
odblaskach. Tzn. przyczepił coś, co miało „świecić”, ale element odblaskowy był
skierowany dokładnie do tyczki… Z punktu
na punkt zaczęło iść lepiej. Oczywiście stosunkowo niedługo po starcie
wyprzedził mnie mój „następnik” – ale cóż, nazwisko z czołówki kraju, więc miał
prawo. Nawet mu ustąpiłem pierwszeństwo odpikania chipa przy którejś ze stacji. Pewno dzięki temu
wygrał :-).
Najgorsze były dla mnie te punktu położone tuż koło siebie. Niby 20m, ale zanim zerknę w mapę gdzie biec… już powinienem dobiec do następnego punktu!
Najgorsze były dla mnie te punktu położone tuż koło siebie. Niby 20m, ale zanim zerknę w mapę gdzie biec… już powinienem dobiec do następnego punktu!
Meta. Położona perfidnie na ogrodzonym boisku przy szkole. Nie dostrzegłem
małej furtki pozwalającej skrócić dystans i pobiegłem naokoło. Do sczytywania
chipa zero kolejki! Niesamowite! Zaparowane okulary – nie mogłem odczytać
wydruku z wynikiem. Na ślepo poszedłem szukać „naszych”. Zabrali mi wydruk do
analizy. Pawła wyprzedziłem, ale Barbara dzięki kolcom wyprzedziła nas
wszystkich. Jak będę miał kolce, to dopiero Wam pokażę! Zresztą
w swojej kategorii wiekowej byłbym znacznie wyżej – tak na oko byłem jednym z
najstarszych startujących. Szczególnie w profesjonalistach! Ale i tak jak na
mój pierwszy start w tej kategorii 17 miejsce to nie jest źle! Ale nie pytajcie
na ilu uczestników;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz