... sensacja dnia - relacja autorstwa Przemka!
Aż żałuję, że z nimi nie byłam.
Ganianie po dziewiczej pokrywie śnieżnej w ciemnym lesie
to czysta poezja. Ciemność w lesie jest co wieczór, ale pokrywa przydarza się
coraz rzadziej. Jedni wybierają mokry śnieg walący w oczy lub okulary, inni
breję, w której można brodzić, jak po podmokłej łące, ja - właśnie elegancką
pokrywę. Jak prawdziwy dandys. No dobrze, żartuję. Treningi na ZPK-ach omijałem
albo z powodu niewiedzy o ich istnieniu (Trening #1), albo z powodu
oszczędzania się przed Ełcką Zmarzliną (Trening #2). Niestety, życie zmusiło
mnie do pozostania w domu i zezwoliło na co nawyżej 4-godzinne wypady.
Niniejszym mogłem zapomnieć i o niewinności i o oszczędzaniu się. Oczywiście w
granicach przyzwoitości i prawa.
W ramach rozgrzewki zrobiłem trucht z PKP Warszawa-Rembertów
do pętli Zielona. Z mapą w garści, a jakże! Na starcie było już kworum w
osobach Basi, Tomka i Andrzeja. Czekaliśmy jeszcze kilka(naście) minut na
pozostałych, zadeklarowanych uczestników, ale ostatecznie nikt więcej już nie
dotarł. Czyżby zima zaskoczyła orientalistów? W tym czasie zdążyłem zachwycić
się profesjonalizmem wykonania tablicy ZPK stojącej przy pętli, z mapą terenu i
wyjaśnieniem idei.
Długo nie mogłem się ogarnąć z przygotowaniem do treningu,
głównie z powodu zegarka, w którym przestał działać najważniejszy guzik.
Dokładnie tak jak ma to w zwyczaju, gdy robi się bardzo zimno. Gdy w końcu
udało się zapanować i nad zegarkiem, niespodziewanie odpalił starter.
Wykrzyknąłem więc panicznie, że przepraszam, że muszę już startować i dałem
dyla do lasu. To właśnie ten częsty przypadek, gdy gadżet merda właścicielem, a
nie na odwrót.
Zadziwiające jak niecałą dobę po całkiem konkretnych
opadach śniegu sieć ścieżek w takim podmiejskim lesie jest wyraźnie odtworzona.
Prawie wszystkie, nawet te "cienkie na mapie", są wydeptane. Ileż to
spraw mają ludzie do załatwienia w ciągu tej niecałej doby, ile muszą się
nachodzić. I w sumie dotyczy też zwierząt ;) Cóż, nie moja sprawa.
Najważniejsze, że taka szybka rekonstrukcja bardzo ułatwiała nawigację.
Księżyca nie pamiętam, choć formalnie powinien przyświecać
(i kolejnej nocy już przyświecał). Realne ułatwienie i cenne podpowiedzi
przychodziły za to od peryferyjnych świateł zabudowań. Sporadyczne płoty też
było dobrym punktem odniesienia. Cieszyło to, że mapa jest bardzo aktualna i że
wspomniane płoty stały tam, gdzie powinny, nieoczekiwanych artefaktów las był
pozbawiony, zaś dołki lub wzniesienia pod PK miały kompaktowe i regularne
kształty, więc od pewnego momentu umysł wiedział już, co ma wyczesać w
ciemności. W programie był scorelauf i na moim wariancie chyba około 30%
zrobiłem po elegancko przebieżnym lesie, kolejne 20% po gorzej przebieżnym lub
po okołopunktowych krzakach, a resztę po ścieżkach i drogach. Jak dla mnie
komfort. Z innych pomocy muszę wspomnieć o wtopie na moim trzecim z rzędu
punkcie - naprowadzili mnie na niego Basia z Tomkiem, którzy mnie dogonili, zaś
sporo końcowych punktów wskazywały ślady Andrzeja, który "robił"
trasę w przeciwnym kierunku niż my.
Jako że to był trening i każdy miał pewien margines
dowolności w ustalaniu reguł, uznałem, że podbijanie punktów ograniczę do
klepnięcia słupka i paszczodźwięku "bibip". O ile dobrze zrozumiałem
Andrzeja, w ten sposób można było zyskać po 10 s na każdym punkcie, czyli na dzisiejszej
trasie w sumie 140 s. Och, zamarzyły mi się w drodze powrotnej takie słupki z
biernymi tagami RFID [1] albo NFC [2]! Ale wracając do dzisiejszego podbijania,
fajnie było czuć ten flow, taki jak na zawodach z użyciem kart SI.
Pustka na mecie oznaczała dla mnie, że Andrzej już
skończył i zaszył się za rogiem w swoim samochodzie, a Basia z Tomkiem są
jeszcze w lesie. Po kilku minutach zdziwiłem się widząc aż trzy czołówki
wyłaniające się z lasu. No cóż... Andrzej robił ambitny trening bez kompasu, po
rzeźbie itp. (To ten margines dowolności ;)
Niestety ziąb był okrutny (-10°C, odczuwalnie -16°C), więc
mokre ciuchy nie pozwalały mi na skupienie się w trakcie afterkowej rozmowie,
myślami byłem już przy powrotnym truchcie lub podwózce na stację. Na szczęście
Tomek wracał samochodem, a w ciągu kilku minut jazdy udało nam się puścić
fantazję... jakiej my to trasy na przyszłoroczne UrodzInO nie zrobimy! :) A
jako że w zasadzie stronię od opisywania szczegółów, najważniejsza część
relacji i tak jest na poniższym obrazku :o)
PS. 1. Acha, wyszło 7.13 km, 52:51. Zegarek przyzwolił też
na 626 kcal słodyczy. Dwa pączki, którymi częstował Andrzej, w zupełności
pokryły ten sromotny deficyt [3-4].
PS. 2. Tomek marudził, że mapy ZPK są odorientowane od północy o 9 stopni. Teraz mu wierzę. Wystarczy spojrzeć na to, jak trzeba było dopasować mapę do tracków.
PS. 2. Tomek marudził, że mapy ZPK są odorientowane od północy o 9 stopni. Teraz mu wierzę. Wystarczy spojrzeć na to, jak trzeba było dopasować mapę do tracków.
[1] https://en.wikipedia.org/wiki/Radio-frequency_identification
[2] https://en.wikipedia.org/wiki/Near_field_communication
[3] http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/tlusty-czwartek-ile-kalorii-ma-paczek-ile-faworki_40547.html
[4] http://www.smaczny.pl/artykul,ile_kalorii_ma_paczek_i_jak_je_potem_spalic
RFID czy NFC to duże wymagania, ale kawałek folii odblaskowej na słupku nocą by się przydał!
OdpowiedzUsuńTŁ
Szlachetni trenujący :) Może w ramach pretreningów... jacyś szlakowi okleją ZPK odblaskami :) W końcu ten pomysł juz ponad rok się wykluwa do realizacji i chyba mocną skorupkę ma...za młodu nasiąkniętą :)
OdpowiedzUsuńTrzeba zacząć od skombinowania folii.
OdpowiedzUsuńElegancja opisu przebiegu mnie powaliła :) Super, Przemku!
OdpowiedzUsuń