sobota, 7 stycznia 2017

Zimowy Punkt Kontrolny czyli...


... sensacja dnia - relacja autorstwa Przemka
Aż żałuję, że z nimi nie byłam.
 
Ganianie po dziewiczej pokrywie śnieżnej w ciemnym lesie to czysta poezja. Ciemność w lesie jest co wieczór, ale pokrywa przydarza się coraz rzadziej. Jedni wybierają mokry śnieg walący w oczy lub okulary, inni breję, w której można brodzić, jak po podmokłej łące, ja - właśnie elegancką pokrywę. Jak prawdziwy dandys. No dobrze, żartuję. Treningi na ZPK-ach omijałem albo z powodu niewiedzy o ich istnieniu (Trening #1), albo z powodu oszczędzania się przed Ełcką Zmarzliną (Trening #2). Niestety, życie zmusiło mnie do pozostania w domu i zezwoliło na co nawyżej 4-godzinne wypady. Niniejszym mogłem zapomnieć i o niewinności i o oszczędzaniu się. Oczywiście w granicach przyzwoitości i prawa.
W ramach rozgrzewki zrobiłem trucht z PKP Warszawa-Rembertów do pętli Zielona. Z mapą w garści, a jakże! Na starcie było już kworum w osobach Basi, Tomka i Andrzeja. Czekaliśmy jeszcze kilka(naście) minut na pozostałych, zadeklarowanych uczestników, ale ostatecznie nikt więcej już nie dotarł. Czyżby zima zaskoczyła orientalistów? W tym czasie zdążyłem zachwycić się profesjonalizmem wykonania tablicy ZPK stojącej przy pętli, z mapą terenu i wyjaśnieniem idei.
Długo nie mogłem się ogarnąć z przygotowaniem do treningu, głównie z powodu zegarka, w którym przestał działać najważniejszy guzik. Dokładnie tak jak ma to w zwyczaju, gdy robi się bardzo zimno. Gdy w końcu udało się zapanować i nad zegarkiem, niespodziewanie odpalił starter. Wykrzyknąłem więc panicznie, że przepraszam, że muszę już startować i dałem dyla do lasu. To właśnie ten częsty przypadek, gdy gadżet merda właścicielem, a nie na odwrót.
Zadziwiające jak niecałą dobę po całkiem konkretnych opadach śniegu sieć ścieżek w takim podmiejskim lesie jest wyraźnie odtworzona. Prawie wszystkie, nawet te "cienkie na mapie", są wydeptane. Ileż to spraw mają ludzie do załatwienia w ciągu tej niecałej doby, ile muszą się nachodzić. I w sumie dotyczy też zwierząt ;) Cóż, nie moja sprawa. Najważniejsze, że taka szybka rekonstrukcja bardzo ułatwiała nawigację.
Księżyca nie pamiętam, choć formalnie powinien przyświecać (i kolejnej nocy już przyświecał). Realne ułatwienie i cenne podpowiedzi przychodziły za to od peryferyjnych świateł zabudowań. Sporadyczne płoty też było dobrym punktem odniesienia. Cieszyło to, że mapa jest bardzo aktualna i że wspomniane płoty stały tam, gdzie powinny, nieoczekiwanych artefaktów las był pozbawiony, zaś dołki lub wzniesienia pod PK miały kompaktowe i regularne kształty, więc od pewnego momentu umysł wiedział już, co ma wyczesać w ciemności. W programie był scorelauf i na moim wariancie chyba około 30% zrobiłem po elegancko przebieżnym lesie, kolejne 20% po gorzej przebieżnym lub po okołopunktowych krzakach, a resztę po ścieżkach i drogach. Jak dla mnie komfort. Z innych pomocy muszę wspomnieć o wtopie na moim trzecim z rzędu punkcie - naprowadzili mnie na niego Basia z Tomkiem, którzy mnie dogonili, zaś sporo końcowych punktów wskazywały ślady Andrzeja, który "robił" trasę w przeciwnym kierunku niż my.
Jako że to był trening i każdy miał pewien margines dowolności w ustalaniu reguł, uznałem, że podbijanie punktów ograniczę do klepnięcia słupka i paszczodźwięku "bibip". O ile dobrze zrozumiałem Andrzeja, w ten sposób można było zyskać po 10 s na każdym punkcie, czyli na dzisiejszej trasie w sumie 140 s. Och, zamarzyły mi się w drodze powrotnej takie słupki z biernymi tagami RFID [1] albo NFC [2]! Ale wracając do dzisiejszego podbijania, fajnie było czuć ten flow, taki jak na zawodach z użyciem kart SI.
Pustka na mecie oznaczała dla mnie, że Andrzej już skończył i zaszył się za rogiem w swoim samochodzie, a Basia z Tomkiem są jeszcze w lesie. Po kilku minutach zdziwiłem się widząc aż trzy czołówki wyłaniające się z lasu. No cóż... Andrzej robił ambitny trening bez kompasu, po rzeźbie itp. (To ten margines dowolności ;)
Niestety ziąb był okrutny (-10°C, odczuwalnie -16°C), więc mokre ciuchy nie pozwalały mi na skupienie się w trakcie afterkowej rozmowie, myślami byłem już przy powrotnym truchcie lub podwózce na stację. Na szczęście Tomek wracał samochodem, a w ciągu kilku minut jazdy udało nam się puścić fantazję... jakiej my to trasy na przyszłoroczne UrodzInO nie zrobimy! :) A jako że w zasadzie stronię od opisywania szczegółów, najważniejsza część relacji i tak jest na poniższym obrazku :o) 


PS. 1. Acha, wyszło 7.13 km, 52:51. Zegarek przyzwolił też na 626 kcal słodyczy. Dwa pączki, którymi częstował Andrzej, w zupełności pokryły ten sromotny deficyt [3-4].
PS. 2. Tomek marudził, że mapy ZPK są odorientowane od północy o 9 stopni. Teraz mu wierzę. Wystarczy spojrzeć na to, jak trzeba było dopasować mapę do tracków.


4 komentarze:

  1. RFID czy NFC to duże wymagania, ale kawałek folii odblaskowej na słupku nocą by się przydał!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szlachetni trenujący :) Może w ramach pretreningów... jacyś szlakowi okleją ZPK odblaskami :) W końcu ten pomysł juz ponad rok się wykluwa do realizacji i chyba mocną skorupkę ma...za młodu nasiąkniętą :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba zacząć od skombinowania folii.

    OdpowiedzUsuń
  4. Elegancja opisu przebiegu mnie powaliła :) Super, Przemku!

    OdpowiedzUsuń