Tak się zbierało, zbierało i w końcu doszło do całkowitego rozpadu naszego małżeństwa. W sobotę Tomek pojechał z Barbarą do Bydlina, a w odwecie ja z Darkiem M. do Królewskich Źródeł. Tamci planowali spędzić ze sobą pięćdziesiąt kilometrów, my za to planowaliśmy dwa razy po dwa razy (to znaczy po dwa punkty). A żeby przypieczętować sprawę, dodatkowo poszliśmy do Źródła Miłości. Co prawda żadne z nas nie piło z niego, bo woda była lodowata, a w taką chłodną miłość to ja nie wierzę, ale zawsze. Tak w ogóle to zrobiliśmy całą trasę trino i zgodnie z obietnicami autora trasy "wędrując po ścieżce doznaliśmy wielu estetycznych wrażeń i poznaliśmy wyjątkowo piękne zakątki przyrody", żeby wręcz nie powiedzieć klasykiem: k...a, ale tam ładnie!
Na to trino tak się wyrwaliśmy od razu, bo jak przyjechaliśmy na start Zimowego 2x2, to w bazie nie było żywego ducha. Za to po powrocie z trina w sekretariacie kłębił się tłum młodzieży. Jakoś udało nam się wyszarpnąć mapę pierwszego etapu i poszliśmy. Muszę pochwalić Piotrka, że etap był naprawdę na poziomie. To znaczy na moim poziomie, czyli łatwy i nawet ja nie byłabym w stanie się zgubić. Mało tego, nawet gdybym poszła samiuteńka, to i tak pewnie wróciłabym z kompletem punktów (choć nie wykluczam, że byłyby tam i jakieś stowarzysze, ale w końcu klub zobowiązuje).
Od razu dopasowaliśmy wycinki we właściwe miejsca, a potem tylko szliśmy i metodycznie podbijaliśmy punkty. Dużym ułatwieniem był też dla nas wybór wariantu "pod prąd", dzięki czemu lampiony ukryte dla tych idących "z prądem", dla nas były widoczne z daleka. Drobną zagwozdkę mieliśmy z wycinkiem z PK 6 i 7, bo tak jakby lampiony trochę rozminęły się z mapą i ostatecznie jeden punkt wzięliśmy zgodnie z przypuszczalną intencją autora, a drugiego wcale nie wzięliśmy, bo punkty były w nadmiarze i mogliśmy go olać.
Po etapie obowiązkowo zaliczyliśmy ognisko i pieczoną kiełbasę, a na mnie rzuciła się musztarda. Wyglądałam jak obrzygana sirota, ale w las trzeba było iść bez względu na wygląd.
Etap drugi również był na poziomie, choć już wymagał odrobiny pomyślenia, ale bez przesady. Nasze nietypowe podejście do kierunków najścia na punkty uratowało nas przed wzięciem stowarzysza i to podwójnego punktu. Swoją zasługę miał tu Darek, który stanowczo odmówił przedzierania się przez młodnik żeby z PK 13 wrócić na nasza główną drogę. W efekcie musieliśmy kawał drogi wracać po PK 6 i przy okazji mogliśmy porównać położenie PK 5/8 oraz stowarzysza (czy mylniaka, jak tam kto uznał). Jednym słowem - nie ma tego złego, co by nam nie wyszło....
Dla namiętnych zbieraczy punktów do książeczki były jeszcze dwie mini trasy i nie omieszkaliśmy z nich skorzystać - jedna "trasa" wiodła po wiacie i nie było w niej większości punktów, bo pewnie nikomu nie chciało się wspinać na górne belki, druga trasa wiodła po terenie placu biwakowego i była wszystkomająca.
I tym sposobem, małym nakładem sił i środków, w pół dnia zdobyliśmy po 7 punktów do odznaki. Tomek z Barbarą po jeden punkcik zasuwali caluteńki dzień - od świtu do nocy. Na dodatek my wygraliśmy nasze zawody, ani swoich - nie.
Cieniasy, normalnie cieniasy ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz