czwartek, 8 czerwca 2017

Bez mapy na spacer

Na "Z mapą na spacer" zapisałam się znowu na trasę normalną, ale jak zobaczyłam na rozpisce minutowej, że trasa ma mieć tylko 2,5 km i 0 PK, to zaczęłam się zastanawiać nad tą nienormalną. Też co prawda miała 0 PK, ale przynajmniej 3,5 km:-) Z drugiej strony, na normalnej trasie, tuż po mnie miała startować Agnieszka. Strasznie byłam ciekawa jak wypadnę w konfrontacji z nią - zwycięży młodość, czy doświadczenie. W końcu postanowiłam, że jeśli będą mieli wolne mapy na nienormalnych, to może się przepiszę, a może nie.
Na start przyjechaliśmy prawie godzinę przed czasem, bo w żadne korki nie wpadliśmy i światła nam sprzyjały.  Wolnych map na nienormalnych nie było. To znaczy, w ogóle żadnych map nie było. Jakoś ten drobny szczegół umknął organizatorom. Bywa. Nawet punktów (co to jednak miały być) nie mogli rozstawić, bo ... nie mieli mapy i nie wiedzieli gdzie.
Przed wejściem do szkoły (gdzie była baza zawodów) gromadziło się coraz więcej uczestników i wkrótce zaczęła się ogólna integracja. W sumie gdyby organizatorzy zamiast po mapy, wysłali umyślnego po piwo i czipsy, pewnie nikt nie miałby pretensji i całkiem miło spędzilibyśmy czas. Wśród organizatorów widać było pewną nerwowość, wśród uczestników jakby mniejszą. Padła propozycja, że może nasz klub przejmie inicjatywę i szybko zorganizujemy jakąś traskę turystyczną, albo przynajmniej jakieś TRInO. Paweł, niczym iluzjonista z kapelusza, wyjął z sakwy plik trin, ale akurat żadne nie było po Warszawie. Co on ze sobą wozi???

W końcu mapy dotarły, ale zrobiło się późno, a raczej mało kto miał czołówkę. Organizatorzy postanowili olać listy startowe i puszczać nas z puszki co pół minuty. Nawet na mapy pozwolili spojrzeć z pół minuty przed startem. Akurat zdążyłam znaleźć trójkącik startowy i północ. Pierwszy przelot od razu był długi. Jak dla mnie oczywiście. Ale za to punkt łatwy. Zresztą wszystkie były dość proste (jak to w mieście), za to tych dłuższych przelotów ze sześć. I trasa nagle na mapie miała już nominalnie 2,8 km. Urosła w trakcie czekania:-) Ponieważ trasa krótka, to gnałam ile fabryka dała, ale przy punktach robiłam specjalnie dłuższe podbijanie, żeby złapać oddech. Nawigacyjnie zgłupiałam dopiero między PK 15 a 16. Niby nic specjalnego, a nagle zaćmienie totalne. Aż musiałam kompas uruchomić, żeby wiedzieć w którą stronę lecieć. Oczywiście najpierw trafiłam na ósemkę, ale, że to po sąsiedzku, więc wystarczyło się rozejrzeć dookoła. Ponieważ tym razem nie oszczędzałam się, na mecie zrobiło mi się niedobrze i tylko patrzyłam gdzie umknąć w razie potrzeby.  Ale spoko - dałam radę i nawet o własnych siłach (i dopingu Barbary) doszłam do bazy.
Tomka, o dziwo, nie było. Zdążyłam się porozciągać, sczytać, napić, spakować, a ten jakby przepadł. Niby wszyscy go widzieli na trasie i to na końcówce, więc powinien już być. Zgubił się! Normalnie się zgubił! Zamiast patrzeć na mapę, to poleciał za innymi. Tyle, że "inni" byli nie z jego trasy.
Agnieszka dotarła sporo po mnie, ale nie wiedziałam kiedy wystartowała, więc z porównaniami musiałam czekać na oficjalne wyniki. I co się okazało? Wygrałam z nią! O 13 minut. Chwilowo cieszy, ale w ostatecznym rozrachunku Agnieszka doświadczenie zdobędzie, ja młodości nie odzyskam.

6 komentarzy:

  1. Dziś masz kolejną okazję zmierzyć się z Agnieszką :) (czyli zapraszam na ZPKa!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gusia niestety na trasie znalazła nie tylko PK, ale i stopnie... Celciusza. W związku czym niestety prosto z pracy trafiła dziś pod kołderkę, aby odzyskiwać siły na weekendowe nocne łażenie wokół Otwocka. Może Tomek właśnie te Celciusze omijał nadrabiając km :)

      Usuń
  2. Na ZPKu się człowiek nie gubi bo nie ma 50 metrowych przebiegów miedzy PK, a ja przyzwyczajony do 50-tek zerkam w mapę po kilku minutach biegu dopiero i na takich sprintach okazuje się ze jestem kilometr za punktem;-)

    OdpowiedzUsuń