W telegraficznym skrócie, bo zaraz jedziemy na Grassora.
Smok się odbył, a my ganialiśmy za nim po całym Wilanowie. Oczywiście wybraliśmy jak najmniej optymalny wariant przejścia, a właściwie to nie obieraliśmy żadnego, tylko szliśmy tam, gdzie mieliśmy zlokalizowane wycinki. W efekcie byliśmy na najdalszych punktach po dwóch przeciwległych stronach startu/mety. Zaliczyliśmy zarówno część miejską jak i część leśną, z tym, że leśną to Tomek zaliczał już sam. Ja w ramach oszczędzania nóg na jutrzejszą imprezę, przy pierwszych oznakach bólu zostawałam sobie w jakimś zacisznym kąteczku (na przykład na placu budowy), a niezmordowany Tomek leciał po punkty. Nie pilnowałam go, to i stowarzysza z lasku przyniósł.
Tak w zasadzie to chyba wystarczyło zaliczyć część leśną i można było nazbierać masę punktów, ale to wiadomo dopiero po obejrzeniu wzorcówki. Darek tak zrobił, nie nachodził się, a w klasyfikacji jest przed nami. Ja, mimo że nie chodziłam na wszystkie punkty, zaliczyłam ponad sześć km; Tomek - koło dziesięciu. Dzisiaj oczywiście bolą mnie wszystkie nogi, od stóp do przyłączy do tułowia i nie jest to najlepszy prognostyk na dwudziestkę piątkę. Coś mi się wydaje, że planowane dzisiejsze trina będę zdecydowanie sabotować, bo inaczej nogi odpadną mi już zupełnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz