sobota, 20 lipca 2019

A w sobotę nici z planów

Po zbyt krótkim śnie (no bo dwa etapy nocne) i zmianie pogody na deszczową, w sobotę obudziłam się z bólem głowy i ogólną niemocą. "Obudziłam się" nie do końca oddaje stan rzeczywisty, bo ja jedynie zwlokłam się z łóżka i trwałam w letargu, marząc żeby ktoś mnie dobił. Oczywiście o zaplanowanym potrójnym etapie w ogóle nie było mowy, więc Tomek poszedł sam, a ja czekałam na cud. Cud nastąpił kolo południa i udało mi się podnieść do pozycji pionowej. Żeby mi się dzień nie zmarnował postanowiłam iść z Agatą chociaż na jeden etap, tylko nie w TZ-tach, a w TO. Poprosiłyśmy o lekki, łatwy i przyjemny i dostałyśmy "Zbrojne ramię nieuzbrojonego Siemka", o długości prawie 4 km. Z kawałkiem znienawidzonego lidara. Na szczęście do złożenia były tylko dwa wycinki, co dawało lekką nadzieję na sukces:-)
Było dobrze - wiedziałam, w którą stronę ruszyć od startu:-) Planowałyśmy wziąć PK 2 i PK 1, a potem martwić się o resztę. Po drodze widziałyśmy jakieś lampiony i nawet ludzie je spisywali, ale jeszcze nic mnie nie tknęło. Idąc usiłowałyśmy znaleźć jakiś punkt wspólny wycinków i w końcu Agata wypatrzyła na skraju ortofotomapy kawalątko asfaltu - tego, którym szłyśmy po drugim wycinku. Od razu stało się jasne co wcześniej spisywały spotkane osoby. Ominęłyśmy PK 14 i 15, ale mogłyśmy wziąć ósemkę.

 W drodze na dziewiątkę.

Teraz sprawa wyglądała klarownie i wystarczyło iść i zbierać kolejne PK. No to szłyśmy i zbierałyśmy aż do PK 10. Pewnym krokiem podeszłyśmy do wytypowanego krzaczora, a tam nic. No dobrze, mogłyśmy się pomylić, więc dla pewności obejrzałyśmy sąsiednie zarośla i drzewa. Dalej nic. W akcie desperacji obejrzałyśmy całą roślinność między PK 9 a PK 11 i ... dalej nic. Z lekką obawą wpisałyśmy w kartę BPK.

 Na trasie.

Dalej szło nieźle i zatrzymał nas dopiero punkt osiemnasty. Doszłyśmy do jeziorka, namierzyły się od niego i... doszłyśmy do kolejnej wody. Miałyśmy dylemat - które jeziorko jest właściwe do namierzania się? Pierwsze czy drugie? Jakieś totalne zaćmienie na mnie spadło i nie mogłam ogarnąć sytuacji. Łaziłyśmy po okolicy - nie powiem - dość ładnej, ale czas uciekał, a my nic. W końcu blokada umysłowa puściła, dopasowałyśmy jeziorko z mapy to właściwego w terenie i znalazłyśmy lampion. A tuż obok lampionu znalazłyśmy Anię i Zuzę, które robiły tę samą trasę, ale w przeciwnym kierunku. Miało to tę korzyść, że mogłyśmy się wzajemnie wymienić radami, rozwiać wątpliwości i wskazać sobie następne PK. PK 6 leżącego tuż przy PK 18 szukałyśmy chyba z 10 minut, bo kolejne zaćmienie umysłowe nie pozwoliło skojarzyć punktu na górce, który wcześniej odwiedziłam, z punktem na końcu wału. Na szczęście każde zaćmienie kiedyś się w końcu kończy:-) Zostały nam jeszcze tylko trzy punkty do mety i wszystkie musiałyśmy wziąć, żeby nie lecieć od startu do czternastki i piętnastki. I tak nam się udało, że autor mapy w ogóle przewidział punkty nadliczbowe. Do piątki szłyśmy najtrudniejszym z dostępnych wariantów - przez podmokłe krzaczory, zamiast wygodnym asfaltem lub poboczem, ale przecież nie byłyśmy tam dla przyjemności.
 
 Nasza wesoła ekipa.

W końcu udało się zebrać wymagane 16 punktów i nawet trafić na metę. A potem już tylko grillowanie połączone z nieudaną próbą spalenia domku. I czekanie na Tomka, który już od kilku ładnych godzin błąkał się gdzieś po lesie....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz