wtorek, 30 lipca 2019

Dwa razy sześć czyli E5

Wawel Cup ma coś „magicznego” w sobie. W pierwszym etapie był to PK 2…, którego szukałem ponad 35 minut, tak o 30 dłużej niż inni. W etapie 2 „magiczny” był PK 1. W etapie 4 zgodnie z prawem serii powinna być skucha przed startem, ale udało się i była tylko jedna wpadka na 10 minut przy PK 4 (tam sporo uczestników miało wpadkę NKL biorąc lampion o kodzie 84 zamiast 48, które także znalazłem i podejrzewałem pomyłkę organizatora w pierwszej chwili), ale inni także takowe mieli więc się nie liczy i od razu miejsce nie było takie ostatnie;-)
W etapie 5 miałem pokazać na co mnie stać. Na kopcu był Model Event (no, może nie w tym samym miejscu, ale tuż obok). Oczywiście z powodu straty na poprzednich etapach szansę na awans miałem raczej matematyczne tylko (oczywiście stosując matematykę liczb urojonych).
Na start daleko, ale udało się trafić. Niebo się chmurzyło, zapowiadali burze, ale liczyłem, że śmignę i zdążę przed deszczem. Wybrałem więc mapę bez folii (folia przeszkadza okularnikom). Ruszyłem żwawo do pierwszego punktu. I oczywiście… się pogubiłem. Ale to na pewno wina nietypowej skali (1:7500). Chwilę szukałem i znalazłem (pozycja z międzyczasów przedostatnia 32). Dobra, na drugi punkt udało się sprawniej (awansowałem na 30 pozycję). Na trzeci oderwałem się od grupy, która zebrała się przy PK 2 i awansowałem na pozycję 26. Dobra nasza. Czwórka – chwilka szukania i pozycja 28, ale ze stratą minimalną do konkurencji. Biegło mi się coraz lepiej. PK 5 i znowu powrót na miejsce 26, konkurencja niknie z oczu. W lecie robi się coraz ciemniej. Słychać grzmoty. Niedobrze - będzie deszcz. Przyspieszam i jest PK 6 (pozycja 23). Huk. Z nieba potop. W sekundy zalewa mi okulary. Bez okularów nie widzę ziemi, więc bieganie po korzeniach i skałkach grozi śmiercią lub kalectwem. Cóż z tego że bez okularów wyraźnie widzę mapę, skoro nie da się bez nich poruszać? W okularach zalanych deszcze nie widzę ani mapy ani terenu. Zupełnie jak bieganie w nocy bez latarki. Ale staram się jakoś biec dalej. Jakiś korzeń, potknięcie, ratuję się, ale palec wskazujący moją pozycję na mapie przesuwa się. Zerkam nad okularami: mam biec przed siebie do wąwozu, tam będzie kolejny punkt – PK 6. Lecę. Jest wąwóz, są ścieżki, jest mniej więcej taka jak trzeba. Lecę nią, po lewej na zakręcie powinna być skała. Lampion ma być na górze. Przecieram okulary – coś majaczy. Czy to skała czy skarpa. Jakieś krzaki – nie wiem coś się nie zgadza. Ktoś tam także lata po lesie, ale wiekowo wygląda, że ta jakaś inna kategoria. Nawet chcę się zapytać gdzie jesteśmy, ale znika gdzieś w strugach deszczu. Chyba jestem za nisko. Wspinam się. Hmmm, jakaś otwarta przestrzeń majaczy. Staję. Namierzam się – niby się zgadza, ale nie tak do końca dokładnie. Widoczność w ulewie zerowa – aby poznać przebieg ścieżki muszę ją przedreptać. Podobne jak na mapie, ale nie do końca…. Może jestem za blisko? Sprawdzam dalej, ale tam nie ma żadnego wąwozu i „pionowej” ścieżki. Zbiegam na dół, powinien być płot- jest róg płotu – znaczy jestem koło PK 5, więc jeszcze raz próbuję na zachód…. Ale tam nic nie ma. Zrezygnowany postanawiam wrócić i znaleźć jakiś lampion, który mam na mapie. Widzę jakąś skałę. Dużą! Na mapie jest tylko jedna taka pokaźna skała – jeśli to ta  - jestem na zachód od punktu. Idę dalej - mapa zaczyna się zgadzać. Po chwili mam lampion P 6 o kodzie 51. Jakiś znajomy ten lampion. Zerkam na mapę… Ja przecież już byłem na PK 6! Nic dziwnego, że lampion o kodzie 51 nie stał na zachód od lampionu o kodzie 51. Przekonanie się o tym zajęło mi dokładnie 30 minut i 54 sekundy! Brawo ja!


30:54 - i dwa razy ten sam PK

Deszcz jakby zelżał. Na PK 7 trzeba pod górę, na północ. Lecę na azymut i oczywiście nie trafiam na maleńki teren „przebieżny” w gęstwinie krzali. Mogłem od razu nadłożyć drogami byłoby krócej. Deszcz właściwie przestaje padać. Dalej podbiegam starając się przetrzeć okulary. Międzyczasy pokazują całkiem dobre przebiegi (17 pozycja), ale po tych 30 minutach….
Popalić daje PK 11 – umieszczony pod kopcem na jakimś murze oporowym. Na górze. Widać wydeptane przejście po skarpie obok. Wdrapuję się na czworaka z mapą w zębach. Po deszczu jest fajnie;-) Na etapie był zakaz startowania w kolcach, choć jakaś część uczestników nie posłuchała i wystartowała w zakazanym obuwiu. Organizator winien na starcie takich zawodników nie wypuszczać na trasę, a tak…. Pewnie byłbym wyżej po kilku dyskwalifikacjach. W takich miejscach jak PK 11 kolce dawały dużą przewagę.
Teraz długi zbieg z kopca i wbiegamy w miasto. Taki ewenement – połączenie klasycznego leśnego BnO ze sprintem;-) Przy PK 13 dochodzę jakąś dziewczynę. Co najmniej dwa razy młodsza ode mnie. Takiej nie pozwolę uciec, więc biegniemy dość sprawnie PK 14-15-16 (na PK 15 mam 3-ci czas! Bieganie po bieżni jednak coś daje;-) PK 17 jest jakiś dziwny – jakieś kamienne „korytarze” ze ścianami „nie do przejścia”. W terenie budynek, to gdzieś za budynkiem. Obiegam budynek bo mi to na jakiś murek wygląda. Hmmm, nie rozumiem co autor mapy miał na myśli. Ale nie tylko ja. Widzę przejście pod fragmentem budynku – może z drugiej strony coś się wyjaśni? Jest! Budyneczek na skarpie, ale… tu jest jakaś orientacja precyzyjna i krzyczy obsługa „czarna kreska”. No, rzeczywiście. Ktoś wskazuje schody – bingo! Wbiegam na drewniany podest. Jest ten „korytarz”! Sprytne;-)

Miało być tak fajnie, a wyszło na około;-)
Teraz zbieg podestem, krzaczek (PK 18), PK 19, koło którego wcześniej przebiegałem i wbiegamy na Krakowskie Błonia. Jeszcze PK 20 (tu mnie przegania jakaś szybkobiegaczka, ale staram się walczyć) i finisz do mety, który akurat na Wawel Cup mi wychodzi (tym razem 4-ty wynik ze stratą 1 s do najlepszego). Gdybym miał Air+ to pewnie bym wygrał dobiegi w mojej kategorii na E3 i E5 gdzie miałem sekundę straty do najlepszych.
Podsumowując całość – najlepiej organizatorowi wyszły Model Eventy. W biuletynach i rozpiskach błędy lokalizacyjne (startów) błędne minuty startowe podawane na stronie,  E5 - brak odgórnej wcześniejszej rozpiski, o której startuje jaka kategoria. Słowem chaos.
W zeszłym roku były bajkowe krajobrazy, wygodne parkingi także dla ostatniego etapu i odległości takie, że dawało się łatwo wszędzie dotrzeć, woda do mycia ze strażackiej sikawki, dużo toalet. Teraz parkingi ledwo co przejezdne, zaplecze sanitarne marne, sikawki brak i brak parkingu na etap 5, gdzie wszyscy w blokach startowych do wyjazdu, jadą na start z całym majdanem. Duże rozrzucenie miejsc startu i zero pomocy dla uczestników w dotarciu na miejsce – a wystarczył jakiś busik (dodatkowo płatny) dla chętnych.
A najważniejsze -  mapy. Te które kreślił W. Dyzio nijak nie odpowiadały rzeczywistości w odwzorowaniu ukształtowania terenu. Owszem, może teren był dość skomplikowany, ale jak to jest, że dwa takie same jary w naturze, a jeden z nich na mapie jest nie do zauważenia? To nie tylko moje odczucie i wokoło słyszałem, że mapy są do…. no może nawet nie do tego, bo wydruk na papierze wodoodpornym to do tego się nie nadaje;-) I budowa tras – niebezpieczna (co potwierdza wypadek śmiertelny na jednej z tras), gdzie raczej było pełzanie na orientacje, a nie bieganie.
Ale aby nie tylko krytykować, pochwalę indyka- znaczy AGH Indoor, wodoodporne mapy (w czasie burzy się nie rozpłynęła). A z etapów regularnych właśnie ten E5 – tu było najmniej pełzania (przynajmniej potencjalnie) i fajne połączenie sprintu z klasykiem. Nawet przebieg prowadzący przez wysypiska śmieci pod kopcem można darować;-)
Dla ścisłości – za rok także jadę, jak zdrowie pozwoli

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz