poniedziałek, 29 lipca 2019

Indoor Orienteering

Specjalną atrakcją Wawel Cup miało być bieganie w budynkach AGH. Bardzo czekaliśmy na to, bo mieliśmy już okazję przetestować indoor bno i wiedzieliśmy, że jest to świetna zabawa. I trudna przy okazji. Nastrój co prawda po porannym wypadku mieliśmy podły, ale show must go on - takie jest życie.
Po przedpołudniowym niedokończonym etapie mieliśmy czas na spokojny powrót, kąpiel i obiad, po czym spacerkiem udaliśmy się na miejsce startu. Najpierw zaplanowane były eliminacje, a potem dwa finały - A i B. Eliminacje miały odbyć się w innym budynku niż finał. W budynku głównym już raz odbyły się zawody, w internecie były więc dostępne mapy, które jeszcze przed wyjazdem do Krakowa dokładnie studiowaliśmy. Ale wiadomo - mapa mapą, a na miejscu i tak wszystko wygląda inaczej. Nawet kilka dni wcześniej obejrzeliśmy budynki na żywo, tyle, że  trzeba by spędzić w nich chyba z miesiąc, żeby poznać wszystkie zakamarki i przejścia.

 Eliminacje

W eliminacjach najważniejsze było zapamiętać, że cztery budynki stojące równolegle do siebie, są połączone korytarzem na poziomie -1 i jest to jedyny sposób przedostania się z jednego do drugiego, trzeciego i czwartego. Pierwszy punkt był łatwy, bo w tym samym budynku co start, ale do drugiego już trzeba było biec przez ten łącznik na -1.  Na PK 2 i PK 3 miałam najlepszy czas, jak pokazały potem wyniki. Każdy kolejny punkt był coraz bardziej zagmatwany, ale jakoś dawałam radę. Zaćmiło mnie dopiero po podbiciu przedostatniego PK 6. Odbiegłam od punktu nie w ten korytarz co trzeba i naturalnie potem już nic mi się nie zgadzało. Byłam pewna, że jestem w przedostatnim budynku, ale natrafiłam na ścianę przeczącą temu. Dopiero ktoś przebiegający koło mnie powiedział, że to jednak ostatni budynek. Nooo, jak ostatni to już wiedziałam gdzie dalej i po chwili byłam na mecie. Z lekka oszołomił mnie wynik na wydruku: "2nd place out of 8". Nie pamiętałam ile nas biegło w kategorii, ale na pewno mój wynik dawał mi finał A. Docelowo zajęłam trzecie miejsce i było to moje pierwsze osiągnięcie na Wawel Cup, którym mogłam się pochwalić. Tym bardziej pękałam z dumy, że Tomek do finału A się nie załapał.

 Na mecie eliminacji.

Finał miał się rozgrywać już na trudniejszej mapie i nawet mapy dostaliśmy większe, żeby wszystko było dobrze czytelne. Start był w formie pościgowej, czyli biegłam jako trzecia.

Start!!!!!

Startowaliśmy z poziomu 0 z głównego budynku, a pierwszy punkt był na poziomie 1 w łączniku z kolejnymi budynkami, przy ławeczce. To akurat miałam obcykane, bo nie na darmo studiowałam te mapy w internetach:-) Dobiegłam z pierwszym czasem! Dobrze szło do trójki, ale  już na czwórce straciłam 4 minuty do prowadzącej. Wszystko przez to, że bezmyślnie pobiegłam za dziewczyną z innej trasy. Po co? Nie wiem!
Prawdziwy dramat zaczął się przy piątce. Wiedziałam gdzie ona jest, ale za nic nie byłam w stanie do niej trafić. Po kilku minutach miotania się po korytarzach i klatkach schodowych nie wiedziałam już nawet w którym budynku i na którym poziomie się znajduję. Zapętliłam się w jakimś korytarzu, z którego - zdawało się - nie ma wyjścia. Biegałam nim w kółko i co chwilę spotykałam te same osoby z podobnym jak u mnie obłędem w oczach. Pomału godziłam się już z tym, że zostanę tam do końca życia, chyba, że znajdą mnie jacyś studenci AGH i kiedyś wyprowadzą na powierzchnię. W końcu jednak udało mi się wydostać i postanowiłam namierzyć się od nowa, od ławeczki w łączniku, która była dla mnie punktem orientacyjnym. Po drodze spotkałam Małgosię, która startowała tuż po mnie. Okazało się, że podobnie jak ja, już kilkanaście minut błąka się w poszukiwaniu piątki. Konkurencja, nie konkurencja - co dwie głowy, to nie jedna. Postanowiłyśmy połączyć siły i szukać razem. W końcu udało się. Na piątce w sumie zeszło mi 19 minut! Dalej biegłyśmy już razem i raz jedna, raz druga miała lepszy pomysł na dotarcie do kolejnych punktów. Wydawało się, że nic nas już nie zaskoczy, a tymczasem nie mogłyśmy trafić na ostatni punkt. Ganiałyśmy jak głupie po korytarzach zamiast dokładniej popatrzeć na mapę, bo przejście było banalnie łatwe. Chyba górę wzięły już emocje, bo ważne było, która z nas pierwsza wpadnie na metę. W końcu doznałam olśnienia, krzyknęłam tylko:
- Gosia! Tędy! - i pognałam na punkt. Do mety wypadłam z budynku omal nie spadając ze schodów i już po chwili zachłannie czytałam wydruk ze swoim wynikiem. Obroniłam trzecie miejsce!! Hurrra!!
Ponieważ Tomek biegł w finale B, ruszał więc później i musiałam chwilę na niego czekać, chociaż samo bieganie zajęło mu mniej czasu niż mi. Za to miałam czas ustawić się z aparatem tuż przy mecie i uwieczniać jego finisz. Wybiegł tak szybko, że wszystkie zdjęcia wyszły rozmyźgane, więc ma fotkę tylko ze sczytywania wyników:-)

Wreszcie na mecie.

O matko, co to były za emocje. Bieganie w budynkach to zupełnie inny sposób nawigacji, nie ma azymutów, tylko kombinowanie, kombinowanie i kombinowanie. Ale chyba coraz bardziej mi się to podoba.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz