środa, 17 lipca 2019

Grilloki - zakuty etap.

Tegoroczny urlop spędziliśmy tak intensywnie, że teraz padam na pysk i mam lekki InOwstręt. A zaliczyliśmy raptem dwie imprezy - Grillowanie Kosmatych InOków i Wawel Cup.
Na Grillowanie pojechaliśmy w piątek (nie ostatni, tylko jeszcze poprzedni), ale nie udało nam się wyjechać jakoś wcześniej, bo Tomek normalnie pracował. Postanowiliśmy zacząć od pojedynczego etapu dziennego, potem zrobić podwójny nocą, w sobotę potrójny w dzień, potem jeden nocny, a w niedzielę wszystko pozostałe. Bardzo ambitny plan, ale wykonalny.
Pierwszy etap wybrali nam organizatorzy, zapewniając, że będzie najlepszy na początek. Mnie przeraził już sam opis przekształceń: perspektywa, aksonometria, wypukłość, wklęsłość. I oczywiście obroty, ale to już mały pikuś. Do tego żaden z czterech wycinków nie pochodził z typowej mapy, tylko hipsometria i cieniowany lidar. Jak by tego wszystkiego było mało, wycinki były w różnych skalach i to już do reszty gmatwało sytuację. Autorem takiego wariactwa mógł być tylko Darek:-)
Już na początku osiągnęliśmy sukces, bo udało nam się połączyć ze sobą dwa wycinki, z czego jeden był startowym. Tym sposobem mogliśmy w ogóle zacząć trasę. Przez chwilę wydawało nam się, że dwa pozostałe też łączą się ze sobą, ale już w żaden sposób jedna para nie chciała połączyć się z drugą. Postanowiliśmy zrobić tę część trasy, którą ogarnęliśmy, a potem kombinować dalej.

 W końcu mamy jakiś punkt.

Zebraliśmy większość punktów z dwóch pierwszych wycinków i wciąż nie mieliśmy pomysłu jak przyłączyć te kolejne. Nawet pocięliśmy mapę, żeby było wygodniej je przykładać do siebie, ale wciąż nie mogliśmy znaleźć tych obiecanych w opisie pokrywających się miejsc. Zaczęliśmy chodzić metodą: chodź zobaczymy co jest za tą górką, zakrętem, łąką, skrzyżowaniem... Mieliśmy nadzieję, że w końcu trafimy w jakieś charakterystyczne miejsce, które rozpoznamy na mapie. Tym sposobem trafiliśmy nad Narew i mimo, że nic tam nie znaleźliśmy, to warto było, bo widoki mieliśmy przepiękne.

 Nad Narwią też nic nie było:-(

Niemożność znalezienia punktów z niedopasowanych wycinków wywoływała w nas coraz większą frustrację. No bo jak to tak? Wrócić z połową punktów? Już nawet mieliśmy pomysł żeby pierwszą napotkaną dziurę z lampionem wbić jako wszystkie brakujące dołki i obniżenia, ale ograniczyliśmy się do jednego, który najbardziej pasował terenowo.

Znalezisko.

Czas płynął nieubłaganie i w końcu stało się jasne, że dalszy pobyt w lesie tylko pogarsza naszą sytuację, bo oprócz bepeków biją nam lekkie, a potem ciężkie minuty. Do bazy wróciliśmy bardzo zdegustowani i nawet się dziwiłam, że Tomek od razu nie zagryzł autora mapy. Ale nie, zachował zimną krew.
Już po powrocie do domu, w niedzielę, Tomek od razu rzucił się do map i komputera, żeby zobaczyć jak to się składało i nawet z takimi pomocami naukowymi nie poszło od pierwszego kopa. Bardzo jestem ciekawa czy to my tylko takie gapy, czy inni też mieli jakieś problemy z tym etapem. Czekam z niecierpliwością na wyniki.

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co Ty tam powypisywałeś, że aż trzeba było usunąć?? :-)

      Usuń
    2. Nie wiem co się stało, że komentarz wcięło (pisałem go z telefonu). Nadrabiając jego brak napomknę tylko, że chwaliłem się w nim swoimi "osiągnięciami" na etapie 10. Dopiero teraz widzę, że nie było czym, bo Wy startowaliście w TZ (ja TO) i w tym świetle nasze zmagania z mapą na dziesiątce to dwie różne historie :)

      Usuń