niedziela, 16 listopada 2014

Jakuza - a po nocy przychodzi dzień ...

W sobotę, świtkiem koło południa, dostajemy informację, że miasto opanowało stado nietoperzy i coś trzeba z tym zrobić.
Bez pośpiechu i tym razem bramką, a nie przez płot, idziemy zobaczyć jak wygląda sytuacja. Z otrzymanego przy wyjściu raportu faktycznie wynika, że czternaście gacków rozrabia w Białobrzegach.
Tuż przy samej szkole wyłapujemy dwa i kolejne dwa też blisko siedzib ludzkich. Chyba lubią latać parami, bo dwa następne znajdujemy pod liniami energetycznymi (jakieś na prąd, czy co?) Co do jednego z nich mamy poważne wątpliwości, czy to faktycznie ten poszukiwany, ale postanawiamy go zgarnąć, okazać właścicielom, a oni niech robią z nim co chcą.
Kolejne buszują w lesie nieopodal autostrady. Jednego łapiemy od razu, a przy następnym mamy zagwozdkę. Siedzą na drzewach dwa podobne, z raportu wynika, że mamy brać tego z większymi uszami, z kolei umaszczenie wskazuje na tego drugiego. W końcu polujemy na ładniejszego, ale jak się potem okaże, zleceniodawcy nie są takimi estetami jak my i woleli jednak tego mniej atrakcyjnego.
Z meldunku wynika, że reszta zgrai przeleciała już za autostradę i musimy je gonić. Łatwo powiedzieć - jedyna droga na drugą stronę wiedzie niskim i wąskim podziemnym tunelem dla zwierząt. Blokuje mnie natychmiast - NIENAWIDZĘ małych, ciasnych dziur! W pierwszym odruchu chcę zakończyć misję, z drugiej strony honor nie pozwala się wycofać. Czując zbliżające się tętnienie w głowie, zimne poty, drżenie rąk i nadchodzący atak duszności zbieram się w sobie i cwałem rzucam w tę przerażającą otchłań grozy. Ledwo wyhamowuję przed końcem, gdzie wielka błotna kałuża grozi widowiskowym poślizgiem.
Po drugiej stronie, za zbiornikiem wodnym, przy rowie siedzi netoperek i śmieje się na mój widok, drań jeden. Ładujemy go do klatki, potem dwa następne - jeden z dołka, jeden z ogrodzenia (swoją drogą - coś słabo się chowały) i pędzimy na polanę gdzie podobno ukrył się następny. Chyba większym problemem okazuje się znalezienie polany niż już samego gacka na niej. Ale mamy go! Potem jeszcze tylko górka, dołek, wąwóz i już widzimy samochód odbiorcy całego zwierzyńca.

Po zdaniu gacków jakoś musimy trafić do punktu, gdzie przed wyjściem z bazy umówiliśmy się na ognisko. Podobno u gackobiorcy miały czekać na nas mapy z trasą dojścia, ale najwyraźniej zaszło drobne nieporozumienie i zamiast map zostawiono nam tylko materiały przygotowane do jej wykreślenia.
Początek trasy wygląda nawet na narysowany, ale autorowi ktoś musiał strasznie przeszkadzać, bo treść nie bardzo chce się zgodzić z rzeczywistym stanem rzeczy. Dłuższą chwilę błąkamy się po lesie, w końcu T. zarządza:
- Ty spróbuj ułożyć mapę, a ja rozejrzę się jeszcze raz po okolicy.
Nie ma sprawy - wyjmuję nożyczki, klej i przystępuję do pracy. Po niecałej półgodzinie "mapa" zaczyna wyglądać jak mapa. W tym czasie T. znajduje dwa punkty orientacyjne i mniej więcej wie, gdzie jest trzeci. Pakuję osprzęt i idziemy szukać paśnika. Po chwili pojawia się i on, tyle że niezupełnie w miejscu gdzie się go spodziewaliśmy. Przy paśniku grupy innych nieszczęśliwców snują się w różne strony. W końcu ustalamy, że paśnik jest OK, to tylko nam poplątały się ścieżki. Kolejny punkt orientacyjny okazuje się być dezinformacyjny, głównie z tego powodu, że go nie ma. Owszem, jest miejsce gdzie powinien być, ale my, te niewierne Tomasze chcemy zobaczyć znacznik na własne oczy. Nie tylko my chcemy go zobaczyć - coraz większa grupa szuka go niczym Świętego Graala. Kiedy zniechęceni już mamy odchodzić (podobnie jak inni poszukiwacze) kolega P. W. przypadkiem zagląda do wydrążonego pnia i jego pięknym oczom ukazuje się przedmiot powszechnego pożądania. Korzystamy z okazji i opisujemy znalezisko dla potomności.
Idziemy dalej, a tu na ścieżkę wyskakuje nam piękna sarenka. W zasadzie to chyba nawet nie sarenka, bo tyłek ma jakiś inny niż sarenki na obrazkach.
- Halo! Czy jest na sali jakiś znawca tyłków leśnych zwierząt???
Napotykane po drodze coraz liczniejsze grupy utwierdzają nas w przekonaniu, że idziemy w słusznym kierunku. Końcówkę pokonujemy już na nos - za zapachem dymu z ogniska.
A przy ognisku ....


Tak proszę państwa! Pampersowe kiełbaski! 
Wygłodzeni, po dniu spędzonym na leśnej misji, nawet nie dociekamy z czego są zrobione ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz