niedziela, 23 listopada 2014

Nocne Manewry w dwugłosie - cz.2

 Relacja T.:

InO do świtu (dosłownie)

Uff. Przeżyliśmy! Ale po kolei…
Ślipkolot szybciutko dowiózł nas do bazy.  Załapaliśmy się na całkiem fajnie miejsca do spania tuż obok bramki i zaraz pod koszem który wisiał na suficie. Wszystko szybko sprawnie, odebraliśmy stertę map, zamówioną koszulkę.  Jak na imprezę na 700 dusz jestem zachwycony organizację – od Panów parkingowych, po Panię Bramkarkę, obsługę sekretariatu itp. Brakowało tylko hostess w strojach ludowych z chlebem i solą… stop. To inna impreza:-).
Jedyny zgrzyt to próba użycia megafonu na sali gimnastycznej – bardzo ciekawy efekt akustyczny i kompletnie niezrozumiała treść przekazu;-).
Przed startem mała konwersacja z zaprzyjaźnionymi 5-cioma Paprochami (których jest oczywiście czworo), oraz bezowocna próba poszukiwania córki znajomych, która także zapisała się na Manewry.
Autobus - jak w zegarku wywiózł nas w nieznane. Ubranie „na cebulkę” okazało się całkiem efektywne zwłaszcza, że oczekiwanie na starcie króciutkie.
Trasa Tatrzańska 1 „Kółkomania – super zabawa” – każe nam chodzić w koło by wyrobić „limit kilometrów”. Co w tym fajnego? Mapa czarnobiała, jakaś przedpotopowa, pełna (jak to w kategorii TU-podobnej), ale o dziwo nawet dość czytelna. Mała poprawka od startującego ze w PK 22 to rów, a nie droga (widać coś się źle narysowało).
Po tradycyjnej kłótni „gdzie jest północ” i „dokąd iść”, w miarę sprawnie ruszamy do jedynki (bo oczywiście kolejność obowiązkowa, by nabić odpowiedni kilometraż). Zaraz wychodzi „przedpotopowość” mapy – tu gdzie na mapie ścieżynka teraz asfalt, a tu gdzie utwardzana droga – ścieżynka. Ale czujnie wykrywamy podstęp (kilka plutonów maszeruje w stronę przeciwną – chyba asfalt wywiódł ich na manowce). Sprawnie docieramy do przełęczy gdzie powinien być PK1. Szukamy… ale nie ma. Oglądamy mapę przy jednej, drugiej i trzeciej latarce, próbujemy ją zlustrować podświetlając od dołu… Jak nic wychodzi, że jesteśmy tam gdzie trzeba. Dla świętego spokoju odmierzam odległości od kilku charakterystycznych punktów w terenie – wszystko się zgadza… W międzyczasie otacza nas morze świecących latarek. Głupio tak wbijać BPKa na pierwszym punkcie (zwykle pierwszy punkt jest oczywisty, by nie odejść z pustymi rękami jakby co). Ciut za granicą „2mm” znajdujemy japońskiego stowarzysza….. A może jednak coś się Budowniczym obsunęło i lampion zjechał z górki? Po ponad półgodzinnych poszukiwaniach bierzemy tego japońca – zakładając, że to stowarzysz lub, że ktoś źle zmierzył te 50m.
Zniesmaczeni idziemy dalej. 2 idealnie tam gdzie trzeba. 3 – znowu przełęcz. I znowu szukanie, czesanie…. Na mało aktualnej mapie drogi mogą się nie zgadzać, granice kultur także, ale warstwice i odległości? Owszem znajdujemy PK ale dochodzimy do wniosku, że budowniczy chyba nie wie na czym polega dokładność, punkt charakterystyczny i nie zna pojęcia przełęczy/siodła.
Po 4-rce lecimy na piątkę. Podejrzanie łatwa ta droga prosto i łatwo. Ale tylko na mapie. Na drodze staje nam płot z malowniczym „plakatem” obejść w prawo lub w lewo. Oczywiście idziemy w dół czyli w lewo. To był nasz błąd. Dodatkowe kilometry, młodniki, piasek. Chcą nas wykończyć! Pocieszamy się, że nie tylko nas, bo w oddali wokół ogrodzeni sunie sznur latarek.
6 idealnie na azymut, 7 ma być na torach. Dochodzimy, a tu Marszałkowska – wszyscy miotają się szukając zaginionego punktu 7. Normalne – 7 litera w alfabecie to G, a wszyscy wiedzą, że punkt G znaleźć to nie lada sztuka;-).  Stosując skomplikowaną procedurę namierzania zogniskowanym strumieniem świetlnym udaje się znaleźć ów nieposłuszny PK7. W międzyczasie ratuję życie jakiejś grupce z trasy Beskidzkiej, która pojechała jedną stację po torach za daleko.
Znowu długie przebiegi, oczywiste stowarzysze, standardowe niedokładności ustawiania PK. Budowniczemu nie chciało się chyba  mierzyć odległości, a punkty wymyślał bez  zwiadu w terenie… Chyba jednak rozgryźliśmy jego metodę bo nie ma większych problemów.
Pomiędzy 8 a 9 natykamy się na zmotoryzowany patrol naszych dzielnych żołnierzy zaniepokojonych dziwnym nasileniem latarek pojawiających w okolicach ich jednostki. Wojskowi ze zrozumieniem zerkają na mapy i kompasy, aczkolwiek wpadają w lekki popłoch na wesoła nowinę, że po lesie błąka się jednostka manewrowa w sile brygady i szybko odjechali okopywać się na z góry upatrzonych pozycjach.
Ominęliśmy strzelnicę, na której co chwila coś wybuchało, przelecieliśmy przez 9, 10, 11,12. Tu jakoś się zrobiło pusto i ciemno. Zanikły wszystkie światełka błąkające się po lesie, aż zaczęliśmy zastanawiać się czy na pewno się nie zgubiliśmy. Ale lampiony były mniej więcej tam gdzie trzeba (budowniczy znowu wymyślił PK na granicach kultur „z mapy” a nie tych z terenu – na imprezie PP ustawienie co najmniej połowy lampionów by oprotestowano i to słusznie!).
Wreszcie ognisko, czas-stop, a jak wiadomo ze szczególnej teorii względności, gdy czas zwalnia to przyspiesza apetyt na kiełbaski;-)
Przy kiełbaskach spotykamy całe cztery z 5-ciu Paprochów – już po swojej trasie. Małe nóżki mniejszych Paproszków dzielnie dały radę – chyba wkrótce na KINO pojawi się wniosek by uprawnienia PInO Paprochom przyznawać bez względu na wiek;-)
Czas znowu przyspiesza i lecimy dalej. Po drodze przecinamy trasę tramwaju  kierującego się do ogniska przez pobliskie łąki. Rząd latarek ciągnie się po horyzont!!! Przydałaby się sygnalizacja świetlna bo nie możemy przez ten sznur  jednostek spragnionych odpoczynku się przedrzeć. Robię za „Pana Stopka” – krzycząc stój i błyskając latarką.  Jakoś przeprowadzam nasz zespól dalej.  Co chwilę spotykamy jakieś zabłąkane jednostki pytające się czy do ogniska to daleko i czy idą w dobrym kierunku. Konkurencja jakoś mało groźnie wygląda -  z lekka wykończona i tylko kalkuluje jakie punkty omijać.
My twardo idziemy dalej, coraz bardziej klnąc na niedoróbki budowniczych.  Coraz częściej tych mniejszych dróg nie ma w naturze, a i większe lubią nagle zanikać. Na szczęście lampiony są w dość oczywistych miejscach (pomijając odległości), choć na jakiej podstawie uznał ktoś za „punkt charakterystyczny” niczym niewyróżniający się kawałek drogi  w PK20 oddalony od skrzyżowania kilkadziesiąt metrów? Na mapie może jest jakiś zakręt ale w terenie?
Przy PK22 znowu zaczyna być gęsto. Zastępy uczestników szukają po lesie lampionu, który stoi przy samej drodze…. No cóż jeśli ktoś tak lubi?
Ostatni punkt zaliczony i wydłużamy krok w marszu na metę. Wyprzedzamy kilku maruderów. Oddajemy kartę i szukamy „Autora” co by mu tradycyjnie „nawtykać” – szczególnie co do PK 1.
Sprawna organizacja łagodzi nasze mordercze zapędy gorąca zupą. Organizatorzy fundują nam w uzupełnieniu manewrów leśnych manewry stołówkowe – co chwila wybijają bezpieczniki i w stołówce gaśnie światło… Dobrze ze mamy czołówki:-)
W międzyczasie expresowe sprawdzenie kart. Naprawdę robi wrażenie to tempo. Po gorącej zupce patrzymy a tu już wiszą nasze wyniki! Niesamowite! Całkiem znośne drugie miejsce, jeden PS (owa jedynka), jeden opis i troszkę czasu podstawowego. Idę sprawdzić co to za opis i co z tą jedynką. Człowiek najedzony mniej się awanturuje, a sędziowie pewnie są zmęczeni tym ekspresowym sprawdzaniem -niech więc protesty poczekają do rana. Trochę czekamy na aktualizacje wyników – ciągle okupujemy miejsce drugie, a godzina jest taka, że raczej nie powinien nam zagrozić nawet gdyby przeszedł na czysto. Wreszcie czas spać, choć co to za sen dla starych kości na twardej podłodze w sali gimnastycznej?  Zauważam, że ludzi kręci się mało, a na sali gimnastycznej sporo pustych śpiworów….. czyżby rzeczywiście robili InO do świtu????
W nocy jak zwykle co chwila budziki (czy ludzie nie mogą ich wyłączać w niedzielę???), aż nastaje pięknie mglisty mroźny ranek. Okazuje się, że to Himalaiści błąkali się do rana. Także narzekali na dokładność rozstawienia punktów, a przy sporym przebiegu…. Właściwie wszyscy przyszli o poranku ze sporym nadmiarem minutowym.
Udaje nam się znaleźć córkę znajomych – okazuje się, że od razu poszła w ślady tych najlepszych i zamiast 6-ciu godzin bąkała się po lesie ponad osiem…
A my ciągle na 2 pozycji i tak już zostanie. Dyplomy, nagrody, chwila w blasku fleszy…. Tylko czerwonego dywanu brak:-).
Miałem w planach pobić się z sędziami, ale… rozbroiła mnie nagroda w postaci kilogramowego pudełka żelek! Pycha! Właśnie pisze sprawozdanie dla potomności i wciągam jedną żelkę za drugą… Jeszcze ich trochę zostało i do tego momentu mogą czuć się nie zagrożeni;-)
Podsumowując – świetnie zorganizowana (tu dla Magdy oklaski na stojąco)i  kondycyjnie wymagająca fajna impreza. Skazą na pozytywnej ocenie całości jest niechlujstwo budowniczych/rozstawiaczy trasy – szczególnie w porównaniu z eSKaPeBolInO gdzie trasy merytorycznie przygotowane były bardzo dobrze.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz