Ponieważ zbiórkę na Majaczki zarządzono tuż przy Ogrodzie Saskim, nie mieliśmy wyjścia - trino "Pamiątka Osi Saskiej" musiało zostać zrobione. W efekcie, kiedy dotarliśmy na start byłam już zmęczona i marzyłam o powrocie do domu. Oczywiście nie miałam odwagi zaproponować tego T.
Pobierając kartę startową, tak się zastanawiałam z kim by tu dzisiaj pójść, bo z T. to już mamy prawie całkowitą rozdzielność trasową (poza TMWiM). Jakieś licho podkusiło mnie iść samej. Ostatecznie na trasie zawsze mogłam się do kogoś podłączyć, a w razie zgubienia się w mieście, jest kogo spytać o drogę.
Tuż przede mną ruszyły Leśne Dziady. Zaczęłam się łamać, czy nie iść z nimi.
- Idziecie na szóstkę? - zagadnęłam?
- Zaczniemy od siódemki.
- O, nie! Nie będę zmieniać planów! - pomyślałam i bohatersko oraz samotnie ruszyłam przed siebie.
Już z daleka zobaczyłam dorodny lampion na drzewie. Co prawda nie wisiał tam, gdzie powinien, ale uznałam, że na stowarzysza się nada. A poprawić ewentualnie jeszcze będę mogła. Jak mi się zachce.
Za pomocą lupy odszyfrowałam, co kryje się pod dziesiątką. Byłam tam z godzinę temu!
- No to przynajmniej jeden punkt będę miała poprawny - ucieszyłam się jak głupia. Pytanie do PK brzmiało: komu dedykowany jest pomnik? No, żesz! Po pierwsze to nie pomnik, po drugie nie jest nikomu dedykowany, tylko upamiętnia.
- Może jednak źle trafiłam? - pomyślałam z żalem. Wpisałam w kartę odpowiedź mieszczącą się w granicach szeroko rozumianego błędu i ruszyłam dalej.
Trochę brakowało mi skali mapy, ale jej wyliczenie wciąż odkładałam na później. Trafienie do jedenastki wydawało mi się łatwe - iść przed siebie, zostawiając za sobą dziesiątkę. Tylko ile iść? Niby jakiś skwerek był w sensownej odległości, ale wydał mi się mały i zbyt niepozorny. Postanowiłam zobaczyć co jest dalej. Granicę tego "dalej" wciąż przesuwałam o parę metrów i niewiele brakowało, a zatrzymałaby mnie dopiero Wisła. Zawróciłam. Zaczął we mnie narastać bunt.
- Głupie InO! Głupie! Nie bawię się!
Postanowiłam wrócić na start/metę i poczekać na T. Przy ponownym mijaniu skwerku nabrałam pewności, że to ten właściwy, ale co z tego? Pod wytypowanym przeze mnie drzewem siedziała jakaś parka i namiętnie się całowała. Przecież nie będę przeszkadzać. Zresztą i tak już zrezygnowałam z zabawy.
W okolicach PK 6 niespodziewanie natknęłam się na Dziady. Z obłędem w oczach szukali właściwego lampionu. No proszę, ile biegania sobie zaoszczędziłam biorąc stowarzysza!
Byłam już blisko mety, kiedy coś mnie podkusiło sprawdzić jeszcze tylko jeden PK. Bo ta siódemka, co to Dziady od niej zaczęły, taka prosta się wydawała. Trafiłam, ale doszłam tam możliwie najdłuższą drogą i najbardziej naokoło jak się dało. No bo kto by przypuszczał, że każda dziura, w którą weszłam próbując skrócić drogę, kończy się płotem lub budynkiem??? Obleciawszy więc pół Warszawy zdobyłam wreszcie siódemkę. Skonstatowałam, że koło ósemki też już byłam idąc na te "skróty", więc wróciłam po nią. Z ósemki to właściwie jakoś by się dało może tę dziewiątkę namierzyć. Lupa powiedziała mi, że mam szukać pomnika Kopernika. Gdybym znała Warszawę, pewnie wiedziałabym gdzie to jest i mapa byłaby mi niepotrzebna....
Żeby znowu nie przesadzić z odległością, ustaliłam wreszcie przybliżoną skalę mapy i ruszyłam. Kiedy zaś zobaczyłam idącą z naprzeciwka A. K. wiedziałam, że na pewno jestem jeszcze na terenie zawodów, a kto wie, może i we właściwym miejscu. I tak faktycznie było. Pytanie do punktu oczywiście mnie dobiło, bo licho wie jak to się fachowo nazywa, to co on tam sobie trzyma. Teraz już wiem, że to sfera armilarna.
Z dziewiątki postanowiłam jeszcze raz pójść na ten nieszczęsny skwerek, bo może wreszcie skończyli z tym całowaniem. Ufff.... skończyli. Spisałam kod i kolejny raz dzisiaj przemaszerowałam przez Ogród Saski. Na pewno już się w nim nie zgubię.
Zaczynało się robić późno i przemknęła mi przez głowę myśl o mecie, ale postanowiłam zaliczyć jeszcze PK 2, bo wydawał się blisko. Byłby blisko, gdybym wiedziała gdzie jest najbliższe przejście przez ulicę. Oczywiście, że poszłam do najodleglejszego. Kiedy już wróciłam prawie spod Łomianek i znalazłam potrzebny pomnik, znowu musiałam odpowiedzieć na kolejne bzdurne pytanie, co postać trzyma w dłoni. A kto go tam wie, co on trzyma? Kawał betonu, marmuru czy z czego tam robią te pomniki. Na jakiś rozwinięty papier to wyglądało. Teraz to sobie doczytałam, że to plan fortyfikacji West Point, ale kto normalny wie takie rzeczy z marszu????
Ponieważ trójka była dość blisko, ruszyłam w jej kierunku. Tak mi się te ścieżki średnio zgadzały względem budynku, co to tam jego kawałeczek się na mapę załapał, ale spisałam jedyny napotkany lampion, bo zawsze to coś. Jedynki szukałam długo i namiętnie. Na mapie jak wół "Teatr Praga", a w terenie Centrum Kultury. Obleciałam wszystkie ulice w promieniu siedmiu kilometrów - teatru ani widu, ani słychu. Zagadnięta ludność tubylcza na wszystkie świętości zaklinała się, że absolutnie nie ma tu takiego teatru, a najbliższy to Teatr Capitol. Wobec powyższego olałam, zwłaszcza, że na stylach i tak się nie znam.
Zaczęłam przemieszczać się w okolice mety. Trochę żal mi było dwóch punktów, do których jeszcze nie dotarłam i zaczęłam po cichu kombinować, że w sumie to nie jest daleko i jeśli na skrzyżowaniu skręcę w prawo, a nie w lewo na metę, to raz, dwa je zgarnę. Zanim doszłam do skrzyżowania mój telefon zaczął rozpaczliwie dzwonić.
- Oho, T. mnie szuka. Nici z czwórki i piątki.
Faktycznie, na mecie czekali już tylko na mnie. Odpuściłam. No, ale przecież na pewno bym je znalazła, więc tak dla sprawiedliwości, to nie powinni mi wlepiać za nie po 90 punktów kary. Nieprawdaż? A za bohaterskie samodzielne przejście powinnam dostać nawet jakieś dodatnie punkty!
Wraz z wynikami okaże się, czy jest jakakolwiek sprawiedliwość na tym świecie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz