Po kilkakrotnym objechaniu okolic bazy, wreszcie udało się zaparkować i niemal w ostatniej chwili dopadliśmy startu. Ja miałam sporo czasu, ale T. ruszał na początku stawki.
Wreszcie nadeszła i moja minuta startowa. Clear, check, start i ruszyłam tam, gdzie znikali poprzedni biegacze. O padającym deszczu zapomniałam od razu, zbyt skupiona na mapie, żeby takie drobnostki miały jakiekolwiek znaczenie. Pierwszy punkt łatwy, bo na skrzyżowaniu ścieżek. Do drugiego ścieżką i dróżką, mimo, że trzeba było nadłożyć drogi. Chociaż naokoło, to szybciutko poszło, bo odległości niewielkie. Trochę mnie skala mapy ośmieliła i na trójkę postanowiłam lecieć na azymut, a nawet nie na azymut, tylko metodą T., czyli gdzieś tam. Zadziałało i wybiegłam dokładnie na punkt. Skoro tak dobrze szło, to i czwórkę załatwiłam tym sposobem. Między czwórką, a piątką natknęłam się na A. M. i lecąc za nią trochę podciągnęłam sobie czas. Podciągnęłabym więcej, gdyby nie to, że do podciągania miałam też opadające spodnie, bo jakiś idiota zaprojektował je bez gumki, czy jakiegokolwiek chociaż sznurka. Dodatkowo na przemian rozwiązywał mi się to prawy, to lewy but. Żeby nie dobiec na metę w połowicznym negliżu, musiałam tracić cenne sekundy na wiązanie butów i wciąganie portek na tyłek. Koszulka zwijająca się niemal pod brodę już nawet nie robiła na mnie wrażenia. Na wrażenia innych byłam całkowicie obojętna.
Szóstkę i siódemkę wzięłam w pełnym pędzie, na ósemce dogoniłam G. A., która startowała dwie minuty przede mną. Dziewiąteczka tuż przy ósemce, więc nie ma co gadać, do dziesiątki znowu na przełaj, przez las. Przebieżność taka sobie, żeby nie powiedzieć wręcz. Zresztą mapa ostrzegała, ale co mi tam mapa będzie rozkazywać. Dopadłam tej dziesiątki, a mnie z kolei dopadła pierwsza fala zmęczenia. No, ale w końcu od startu do tego PK cały czas biegłam. Do jedenastki stosunkowo długi przebieg, dodatkowo przez krzaczory, więc raczej marszem niż biegiem, ostatecznie zarżnąć się nie planowałam.
A na dwunastce poległam. Mózg mi zwolnił i tym sposobem mając wolne skrajne odcinki człowieka (mózg i nogi) błąkałam się bezradnie i niemrawo po lesie. W oddali mignęły mi sylwetki A. M. i G. A. Pognałam rączo w tamtym kierunku, bo skoro one tam są, to i jakiś nasz punkt też musi być. Był. Tyle, że nie dwunastka, a trzynastka. No, ale przynajmniej miałam się od czego namierzyć. Reszta poszła znowu łatwo, ale wiedząc już, że nie będzie dobrego wyniku, nie wysilałam się jakoś specjalnie. Tylko na metę wpadłam biegiem, no bo wiadomo - patrzą, robią fotki, to trzeba się zaprezentować:-)
A tu widać jak szybko dobiegałam do mety:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz