Tak wyglądał tłum:
Po uzgodnieniu kierunku marszu ruszyliśmy. Szybko na czoło stawki wysunął się M. S., co nie dziwi, bo myśmy się wlekli gadając, a jemu nie zostało nic innego jak zająć się mapą.
W regulaminach różnych inowskich zawodów nieraz czytałam, że celem imprezy jest między innymi integracja środowiska. Cha, cha, cha! Niby jak się integrujemy jak każdy sam, lub dwójkami pomyka z mapą i tylko na niej się skupia. Za to takie masowe trino - no, ono rzeczywiście integruje! Nie ma limitu czasu, nie ma konkurencji, wszystko robimy razem.
A sama trasa chwilami dostarczała nam dużo radości. Bo na przykład - dlaczego autor trasy jest tak zafascynowany zmianami adresów i nazw ulic? A skąd wiadomo, że na Telefonicznej 18 mieszkają dwie rodziny, a nie na przykład dwie samotne osoby. I jak autor definiuje rodzinę? A co przedstawia ozdoba na ścianie domu? Tak z piętnaście propozycji padło - od Króla Lwa, przez zarośniętą kobietę (tu nasuwała się nieodparcie Conchita Wurst) po mitologiczną Meduzę.Totalna głupawka.
Muszę powiedzieć, że to była jedna z fajniejszych InO i koniecznie trzeba częściej to powtarzać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz