Po drugim etapie padliśmy i nawet nie chciało nam się jechać do domu, mimo że to tylko kawałeczek. Siedzieliśmy więc do ostatniego uczestnika, udzielaliśmy się towarzysko i głodowaliśmy (bo ile można zjeść słodyczy). A organizatorzy kusili. Kusili nas dodatkowym etapem TP i trzema punktami za niego. Ale tak naprawdę to chodziło im o zebranie "przy okazji" lampionów.
Oczywiście, że daliśmy się na to złapać. Musieliśmy tylko poczekać aż wszyscy wrócą z lasu, a oni jak na złość zbierali i zbierali te swoje PK.
W międzyczasie z drugiego etapu wrócił sympatyczny i jak się okazalo niesamowicie ambitny harcerz i zrobił na nas piorunujące wrażenie. Zaliczył już pieszo dojściówkę z Rembertowa, dwa swoje etapy i postanowił jeszcze przejść zejściówkę do Zielonki i przynieść kartę startową tej zejściówki na metę. Czyli praktycznie przejść ją jeszcze raz, tylko w odwrotnym kierunku. Zrobił to! A po chwili odpoczynku pomaszerował robić trino na AONie. Zostaliśmy na mecie z opadniętymi szczękami.
Wreszcie B. odfajkowała na liście powrót ostatniego uczestnika, dała nam mapę z zajączkami i wzorcówkę TU i TZ i po raz kolejny poszliśmy w las. Ja zbierałam TP, T. resztę. Na początku to nawet przyjemnie było, ale w połowie trasy TP zaczęłam wymiękać, bo przypomniałam sobie ile mam już kilometrów w nogach. T. też zaczął dojrzewać do przyjazdu rowerem następnego dnia po resztę lampionów. W końcu zebraliśmy tylko to, co wisiało w pobliżu i na trasie TP, a pod koniec już mi się nawet kodów nie chciało spisywać. Zresztą i tak szliśmy poza klasyfikacją, więc motywacja jakby mniejsza:-) Jeszcze samochodowo zebraliśmy część zejściówki i wreszcie koniec.
Tegoroczny sezon na WiMnO uważam za zamknięty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz