Jeśli ktoś pomyślał, że po Mokrym Mózgu wróciliśmy do domu, to się zdziwi - otóż nie!
Mało nam było atrakcji, to pojechaliśmy jeszcze na marsze. Z D. M., który organizował imprezę, byliśmy umówieni, że będzie czekał na nas do skutku. Zresztą takich wariatów jak my było więcej i na jedynkowe InO dla spóźnialskich dotarło nas siedem sztuk.
Sprawnie podzieliliśmy się na dwie ekipy, co i tak nie miało większego znaczenia, bo wszyscy ruszyliśmy jednocześnie. My razem z B. S. i G. A. poszliśmy razem, bardziej towarzysko, niż żeby coś tam....
Zanim udało mi się na mapie zlokalizować start, to już byliśmy przy PK 4. No, ale dla mnie był to teren dziewiczy, a reszta była w tych okolicach tysiąc pięćset razy. Dopiero jak zobaczyłam gmach główny politechniki, to nieco się odnalazłam i przez chwilę wiedziałam gdzie i po co idziemy.
Niemal na każdym punkcie spotykaliśmy drugą ekipę i tak sobie trwała nasza "zaciekła" rywalizacja.
Na Polach Mokotowskich B. znała niemal każde drzewko, co nie dziwne, bo pół życia spędziła wieszając na nich lampiony. Na szczęście i ja raz w życiu tam już byłam, więc nie czułam się zupełnie obco.
Trasa wydała mi się dziwnie krótka i miałam wrażenie, że te 14 PK zebraliśmy w moment. Ale wiadomo - w miłym towarzystwie czas szybko leci.
D. M. bohatersko czekał na nas na mecie, mimo, że noc była już ciemna, a wszyscy przyzwoici ludzie kładli się już do łóżek. Mało tego, czekał na nas z ciastem, z bitą śmietaną i kilkoma rodzajami soków.
To się nazywa obsługa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz