poniedziałek, 29 maja 2017

Gdy nie jedziesz na Remola

"Starego Remola" postanowiliśmy sobie odpuścić bo daleko, drogo, a po akcjach z odwoływaniem w ostatniej chwili, woleliśmy nie ryzykować powtórki z rozrywki. Żeby jednak nie zostać z niczym, wynaleźliśmy sobie imprezę zastępczą. Padło na Pomorski Rogaining dla Tomka oraz Borowiacki Marsz na Orientację dla mnie. Mój niezawodny partner - Darek oczywiście dołączył do mnie i razem ambitnie mieliśmy wystartować w TM, bo taka była przewidziana najwyższa kategoria na imprezie.
Zaplanowaliśmy sobie, że wyjedziemy w piątek koło południa i po drodze zrobimy kilka trin. W czwartek coś Tomka tknęło i zajrzał do regulaminu imprezy, a tam - niespodzianka! Zawody miały zacząć się od soboty i noc z piątku na sobotę mogliśmy sobie spędzić pod mostem, albo na ławce w parku, albo w samochodzie, albo co. Od razu więc Tomek wysłał maila do organizatorów (a w zasadzie do sędziego głównego - Radka) z zapytaniem: ale jak to? Nie można przyjechać w piątek???
Potem odbyli naradę telefoniczną i zapalono nam zielone światło - przyjeżdżajcie!
W piątek o trzynastej Darek podjechał po nas i ruszyliśmy. Wydawało nam się, że w południe ludzie powinni siedzieć w robocie, a nie blokować dróg, a tu od razu wpadliśmy w koszmarny korek.
Okazało się, że na moście były dwa wypadki, wyjeżdżaliśmy więc z Warszawy koszmarnie długo.
Pierwsze TRInO mieliśmy w Nidzicy. Wjeżdżając zgarnęliśmy trzy punkty, przy okazji przekonując się, że radio, telewizja i meteo ICM kłamią, przynajmniej w temacie pogody. Zatrzymaliśmy się w centrum i po zebraniu punktów dookoła kościoła postanowiliśmy przeczekać deszcz w restauracji. Kotlet Tomka nie dorastał do pięt kotletowi z Oleśnicy, moje pierogi były super, a Darek po zjedzeniu zamówionych naleśników musiał czym prędzej iść do sklepu kupić sobie coś do jedzenia:-)

TRInO było strasznie długie. Liczyliśmy różne otwory, poziomy, na których są okna, dopasowywaliśmy zdjęcia, a Darek co chwilę robił sobie sesje fotograficzne na tle różnych obiektów związanych z protestantyzmem, żeby mieć dokumentację do odznaki. W sumie to i ja się załapałam na modelkę i jak by trzeba udokumentować przebycie trasy, to proszę bardzo.
Na ostatnie skupisko punktów podjechaliśmy samochodem, bo daleko i deszcz. Tak narzekaliśmy na pogodę, a tymczasem dzięki niej zostaliśmy uraczeni widokiem niesamowitej tęczy - podwójnej i tak intensywnej, jak chyba jeszcze nigdy takiej nie widziałam.
Następny trinowy przystanek zaplanowaliśmy w Olsztynku. Trasa znowu była długa i składała się z głównego skupiska punktów i dwóch wysuniętych placówek. Oblecieliśmy główne skupisko, chociaż ja przy ostatnich dwóch czy trzech punktach odpadłam i osiadłam na ławeczce czekając na powrót chłopaków. Dlaczego nie zaliczyliśmy tych oddalonych punktów - nie pamiętam. Czy zapomnieliśmy, czy zrobiło się późno i trzeba było jechać?
Kiedy wsiedliśmy do samochodu i panowie poustawiali swoje nawigacje okazało się, że jesteśmy gdzieś tuż za połowa trasy, a godzina późna. Co prawda wiedzieliśmy, że Radek przewiduje do 22-giej wieszać lampiony, ale nam i tak wychodziło, że dotrzemy koło północy.
Wreszcie dotarliśmy. Okazało się, że organizator nie mając co z nami zrobić, przygarnął nas do własnego domu - odstąpił kanapę, otworzył lodówkę, udostępnił łazienkę - jednym słowem: full serwis. Trochę nam się głupio zrobiło, że tak się wprosiliśmy do w sumie obcych (wtedy) ludzi i jeszcze kazaliśmy tak długo na siebie czekać.
Radek i jego żona okazali się przemiłymi gościnnymi ludźmi i bardzo, bardzo im dziękuję za ugoszczenie nas!

c. d. n.

P. S.
Jeszcze w gratisie dwie fotki z tras trina (od Darka):



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz