niedziela, 21 maja 2017

WiMnO 2017

WiMnO-em zainaugurowaliśmy tegoroczny Tydzień Turystycznych InO, a ponieważ była to jednocześnie runda TMWiM, więc zapisałam się razem z Darkiem. Na TU oczywiście. Z organizatorami uzgodniłam, że my i Tomek (na swojej trasie) wystartujemy wcześniej niż oficjalny początek, bo wieczorem  mieliśmy mieć gości, więc potrzebowałam trochę posiedzieć w kuchni.
Darek obejrzał mapę i od razu stwierdził, że łatwe. Ja tam nie byłam tego tak pewna, bo o ile punkty na mapie głównej faktycznie były banalne, to już dopasowanie wycinków banalne nie było. Szczególnie, że na mapie była tylko drożnia i przebieżność, a na wycinkach tylko warstwice i woda. Próba dopasowania pierwszego wycinka potwierdziła moje obawy. Ponieważ ukształtowanie terenu dawało się dopasować do co najmniej trzech wycinków, spróbowaliśmy więc od d..y strony czyli najpierw znaleźć lampiony, a potem powiązać je do czegoś. Znaleźliśmy trzy i dawały się dopasować do większości wycinków. W końcu Darek zadecydował, który bierzemy i jak go nazwiemy, a ja z chęcią zgodziłam się na propozycję, bo w razie wtopy byłoby na niego.
Kolejna czerwona kropka oznaczająca wycinek do dopasowania  oraz wybrany przez nas wycinek nosiły już jakieś znamiona prawdopodobieństwa, aczkolwiek stuprocentowej pewności na wszelki wypadek nie mieliśmy. Kolejne dwie kropki wzięliśmy na czuja, a raczej na akt desperacji, bo coś trzeba było brać. Za to następna była jedyną, gdzie byliśmy w stu procentach pewni gdzie jesteśmy i co bierzemy. Znacząco podniosło nam to morale i raźno pomaszerowaliśmy dalej.
Nic nam to oczywiście nie dało, bo morale nie przełożyło się nagle na zdolność dopasowywania wycinków i w efekcie trasa się skończyła, a nam wciąż brakowało jednego PK, a te co mieliśmy w większości były mocno abstrakcyjne. Potem jeszcze z sufitu, a właściwie z chmur (biorąc pod uwagę okoliczności przyrody) wzięliśmy azymut i odległość związane z punktami, których nie udało nam się jednoznacznie zlokalizować i już mogliśmy oddać kartę startową. Na mecie usiłowaliśmy przekonać autora trasy, że z lekka przegiął i w końcu powinien odstawić te swoje środki halucynogenne, które zażywa przy produkcji map, on z kolei usiłował przekonać nas, że  wcale mapa taka trudna nie była. Najgorsze było to, że kolejny etap znowu był jego autorstwa.
Mapa składała się z dwóch kropli wody częściowo nachodzących na siebie, przy czym jedna kropla zawierała drożnię, druga to, co mokre. Do tego jeszcze na kroplach były dwa "odblaski", które pozamieniały się miejscami. Od razu wyjęliśmy nożyczki i taśmę klejąca, bo skoro krople się trochę  pokrywały, to była nadzieja, że chociaż kawałek terenu będziemy mieli kompletny. Ja wymiękłam już przy sklejaniu mapy, bo za nic nie udawało mi się dokładnie złożyć tych dwóch kawałków, a do tego zapomniałam o zamienionych odblaskach. Poddałam się i czekałam aż Darek poskłada swoją mapę i przeprowadzi nas przez etap. Myślami byłam już dawno w kuchni i bardziej interesowało mnie jakie zakupy muszę zrobić w drodze powrotnej do domu, a nie jakie PK znaleźć.
Akurat początek trasy był łatwy i nie wymagał  dużych mocy przerobowych mózgu, mogłam więc myśleć dwutorowo - o planowanych na imprezę potrawach oraz jak dojść do PK L, P, K i O. Jeszcze w drodze na J byłam czujna, ale kiedy przegapiliśmy go i zawędrowaliśmy do B, czyli praktycznie w okolice mety, przestałam sobie zawracać głowę trasą i szłam za Darkiem wierząc w jego zdolności orientalistyczne.
Gdzieś koło PK G spotkaliśmy Chrumkającą Ciemność i przypadkiem sprzedaliśmy im informację, że nie trzeba zbierać wszystkich punktów, bo są nadmiarowe. A tak pięknie mogliśmy załatwić konkurencję... Zebraliby wszystko i mieliby punkty mylne... Razem poszliśmy na E, a w okolicach PK S dołączył jeszcze Sławek.  Zgromadzona silna grupa nawet się przydała przy czesaniu dołków przy S, bo było ich zatrzęsienie. W sumie każdy zespół mógł sobie wybrać dowolny. Nawet nie wiem co wzięły obie konkurencje, ale dla nas Darek wybrał ten właściwy. Potem każdy już poszedł w swoją stronę. My potrzebowaliśmy wziąć jeszcze tylko dwa PK przy samej mecie, więc nie szukając już niczego po drodze, usiłowaliśmy przedrzeć się przez jeziorka i bagna w pobliże mety. Ja zaczęłam wymiękać fizycznie. Mój kręgosłup ogłosił strajk i najchętniej zwinęłabym się w kłębek i została pod dowolnym krzaczkiem.  Jedyną motywacją do dalszego marszu były chmary komarów, które obsiadały człowieka przy każdym zatrzymaniu się. Nic nie pomagało psikanie się chemią - wygłodniałe bestie były mocno zdesperowane i jedynym ratunkiem był szybki marsz.
Na mecie okazało się, że Tomka jeszcze nie ma, a wszystkie zegarki zgodnie wołały;
- Czas do garów! Czas do garów!
Poganiałam więc Tomka telefonicznie i dzięki temu miał potem wytłumaczenie na swoje błędy na trasie, że żona go zdekoncentrowała:-)
Czekam na wyniki. Szczególnie ciekawa jestem etapu pierwszego - czy inni też mieli takie problemy jak my, czy to tylko był nasz słabszy dzień.
Halo! Organizatorzy! Czekam na wyniki!

8 komentarzy:

  1. Już są :) Miałem już wstępne na PoWiMnO :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przez te komary zwaliliście;-) Mi na drugim (pierwszym) etapie oganianie się od komarów zajęło ok 90 nadmiarowych minut......

      Usuń
    2. Za wolno chodziliście ;)

      Usuń
    3. Bo Darek nie chce (nie może) biegać.

      Usuń
    4. Chodzimy statecznie i dostojnie, w końcu wiek do czegoś zobowiązuje...
      A widziałaś Renato jak strzelałem zadania :) - jeden trafiony w 10-tkę, no a drugi niestety Panu Bogu w okno. Ciekawy tylko który, bo z tabelki to nie wynika?
      Daro Zagubiony

      Usuń
  2. Wygląda na to, że w TZ wszyscy weszli w ciężkie na pierwszym etapie. Będą mapy/wzorcówki? Ciekaw jestem jaki był stopień trudności w TZ.
    AK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mapy i wzorcówki będą, jak tylko się załadują :)

      Usuń