Po etapach dziennych było już z górki. Takie drobiazgi jak nierozstawiona zejściówka kiedy pierwsi zawodnicy wyszli na nią pominę milczeniem, bo to w sumie drobiazg. Sprawdzanie kart szło dość sprawnie, uczestnicy nie zawracali głowy, bo padli po etapach dziennych, a większość uczestników trasy TP w ogóle zwinęła manatki i wróciła do domów. W zasadzie żeby nie brak snu, to byłabym całkiem zrelaksowana.
Na etapy nocne wywoziliśmy w teren TU i TZ oraz jednego uczestnika TT, który nie dosłuchał, że startuje z bazy i zaplątał się do busika. Miał farta, bo z kolei Bartek, który dojechał tylko na etap nocny nie miał co zrobić z samochodem i w kwestiach komunikacyjnych panowie doszli do konsensusu.
Mieliśmy pięknie rozpisane minuty startowe, ale to jednym pasowało wyjść dużo wcześniej, to kolei inni nie chcieli długo czekać na minutę zerową i w efekcie jak zaczęłam ich wszystkich wypuszczać na trasę, to raz dwa zostaliśmy z Tomkiem sami. Raptem pół godzinki (no, może z małym hakiem) i mogliśmy wrócić do bazy.
Z lasu wrócili wszyscy zdrowi i cali, jedynie trochę przemoczeni, zwłaszcza ci, którzy usiłowali sobie skrócić drogę. Żadnych, ale to żadnych atrakcji. Nawet nie ma o czym napisać:-)
A rano wiadomo - wypisywanie dyplomów, przydział nagród, oficjałka z wręczaniem komu co się należało. A na sam koniec jazda na miotle i szmacie, co szczególnie dobrze wychodziło Krzysztofowi i Tomkowi.
Imprezę zakończyliśmy spacerem po lesie, przy okazji zbierając lampiony.
Do zobaczenia na kolejnej Niepoślipce!
c. d. n. n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz