Jeśli ktoś pomyślał, że po Niepoślipce zalegliśmy do góry brzuchami i oddali się słodkiemu nieróbstwu, to otóż - nie! Tydzień później miały się odbyć Rodzinne MnO i trzeba było ostro wziąć się do roboty. Chcieliśmy czymś zaskoczyć naszych uczestników, więc zamiast iść na łatwiznę i zrobić typowe mapy, oczywiście szukaliśmy udziwnień. Tomek wspiął się na wyżyny pomysłowości i wykoncypował mapę na wiatraczku, ja już trochę poszłam na łatwiznę i zdjęcia do trasy postanowiłam umieścić na chorągiewce. Żeby sobie dzieci mogły powiewać.
Mapy zrobiliśmy, Tomek swoje zalaminował, poskładaliśmy je w wiatraczki, do chorągiewek dokleiliśmy patyczki, nabyliśmy wyżywienie i tylko jedno nas niepokoiło. Zawsze, ale to zawsze najliczniejsze zgłoszenia napływały już po zamknięciu listy i wydrukowaniu map, a tym razem nastała niepokojąca cisza. Co prawda zgłosiło się koło pięćdziesięciu osób, ale jakoś dziwnie było bez ciągłych telefonów i maili. Najwyraźniej reszta chętnych przestraszyła się pogody i odpuścili. Bo też i pogoda nie była zachęcająca i do ostatniej chwili niepewna. Bałam się nawet czy ci zapisani przybędą, ale tak czy siak imprezę planowaliśmy przeprowadzić najlepiej jak potrafimy.
W niedzielę rano zrobiliśmy wzorcówki i pojechaliśmy rozwiesić lampiony. Część PK była zdjęciowa, więc tego rozkładania nie było jakoś strasznie dużo, nawet biorąc pod uwagę dwie trasy. Potem wróciliśmy do domu po wszystkie niezbędne rzeczy i już w drodze do bazy złapała nas telefonicznie Barbara, że pod szkołą stoi tłum żądny wyjścia na trasę, a nas nie ma. Było tak mniej więcej pół godziny do planowanego startu. Dodaliśmy więc gazu i z fasonem zajechali pod szkołę. Szkoła zamknięta. Jeden z bardziej obeznanych uczestników wyjaśnił, że w weekendy wchodzi się od tyłu, więc tam poszłam dobijać się do dyżurującego woźnego. Pan okazał się przesympatyczny i udzielił nam wszelkiej daleko idącej pomocy. Przy pomocy Barbary i Darka oraz chętnych uczestników w try miga zorganizowaliśmy sekretariat zawodów i mogłam zacząć urzędowanie.
Zawsze przy takich imprezach mam dylemat - robić oficjałkę z przemową ludzkim głosem, czy od razu puszczać na trasę tłum przytupujący z niecierpliwości. Pod względem takich decyzji organizacyjnych to jestem d..a wołowa, a moje zdolności panowania nad grupą są zerowe. Na ogół więc wychodzę z założenia, że jakoś to będzie i jak do tej pory faktycznie zawsze jakoś to było.
Ponieważ lekko kropiło, a w perspektywie były większe opady i każdy chciał wyjść przed deszczem, więc ja szybko odnotowywałam przybyłych, a Tomek szybko wypuszczał na trasę. To jest jednak fantastyczne, że tyle rodzin i to z naprawdę małymi dziećmi nie przestraszyło się pogody i przyszło na marsz.
Sporo osób nabrało się na tomkową koncepcję mapy z punktami podwójnymi i praktycznie kilkukrotnie musieli przejść trasę. Było jednak kilka sprytnych zespołów, które najpierw mapę poskładały do kupy, a potem tylko sprawnie zebrali co trzeba. Na mojej trasie nie było żadnych zagwozdek poza stowarzyszonymi zdjęciami. Znowu po kilka zespołów przeszło na zero w każdej kategorii i naprawdę chyba w tej edycji dojdziemy do kuriozum TF/TZ:-) Zdolnych ludzi mamy w Zielonce, a co?
Kiedy już zwijaliśmy się do powrotu, na start wpadł jeszcze jeden zapóźniony zespół chcący wystartować. Wcześniej nie dali rady z racji obowiązków, ale nie widzieliśmy powodów żeby pozbawiać ich rozrywki. Dostali kartę startową, czas wyjścia z zegarka, a czas powrotu mieli wpisać sami i przesłać zdjęcie wypełnionej karty. U nas zawsze frontem do klienta:-)
Za miesiąc druga runda i znowu musimy błysnąć pomysłowością w temacie map. Ktoś coś? Jakieś pomysły? Genialne rozwiązania? A może ktoś chętny do pomocy?
Poważne oferty prosimy składać w komentarzach lub mailowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz