wtorek, 30 maja 2017

Żona mnie bije!


Zgodnie z deklaracją musiałem kupić wreszcie porządne trailowe obuwie.  Kupić i wypróbować. Chodziłem po sklepach, grzebałem w internecie i nie wiedziałem co nabyć. Udało mi się przymierzyć kultowe Speedcrossy bez tego dyngsa od zabezpieczenia przed szybkouciekającymi  i niepłacącymi za nabytek biegaczami, a także wyroby kilku innych wiodących marek obuwniczych. Ogólny wniosek: albo ci biegacze mają jakieś wąskie stópki (niby szerokiej nie mam, ale mam dość wysokie podbicie), albo buty są twarde, albo horrendalnie drogie. Zniechęcony i zdezorientowany  postanowiłem na pierwszy zakup wybrać coś ekonomicznego – bo nie wiem, czy wolę podbiegać w twardszych i cięższych treningowych, czy w lżejszych i elastyczniejszych startowych, czy jeszcze jakichś mających coś tam o dziwnej nazwie. Kiedyś to był jeden rodzaj w sklepie i łatwiej było… Ostatnia przymiarka i wybrałem  sztywniejsze – mające trochę naprawić moje koślawe stopy (system Bipron).  Kolorek jedwabiście przykuwający wzrok - słowem Kalenji Kiprun Trail XT6.
Pierwszy test – Ogólnopolski Tydzień InO: HubalInO, Halucynki u Lucynki, OrtInO i w międzyczasie Szybki Mózg. Ze 30 km wyszło. W tym bieg po mokrych trawnikach i chodnikach na Szybkim Mózgu. Zero obtarć, ale na mokrych chodnikach przód buta się ślizga (na szczęście pięta trzyma jak trzeba).
Pora na test właściwy – czyli V Pomorski Rogaining.
Aby nie jechać na próżno w Bory Tucholskie, oprócz Rogainingu, a właściwie bezpośrednio przed nim dwa etapy TM na Borowicki MnO (TM to pewno łatwizna będzie) – tak poza konkurencją. No dobra jeszcze kilka TRInO – bo skoro już gdzieś jedziemy…
Zebrawszy ekipę (niestety Pani Prezes nie udało się namówić na 50-tkę) pojechaliśmy w piątek zaliczając prawie 400 km autem i kilkanaście piechotą. W sobotę od rana kolejne TRInO i marsz na MnO. Pierwszy etap MnO okazał się etapem miejsko-historycznym po Starogardzie Gdańskim.  Ja tam dorobiłem wariant biegowy – bo niestety oznaczenie PK ze zdjęciami do dopasowania na mapie było raczej „umowne” i by upewnić się o co chodzi autorowi, trasę właściwie przeleciałem dwa razy. I jak zobowiązuje przynależność klubowa złapałem jednego stowarzysza – na prostym punkcie lampionowym (coś mi się nie podobało ze skarpą, ale nie chciało mi się już szukać – bo oszczędzałem siły na wieczorny rogaining). No cóż, Żona mnie pobiła, bo przeszła na czysto. Ale z tego co widzę w wynikach, młodzież nie radziła sobie ze zdjęciami prehistorycznymi i byłbym drugi w klasyfikacji generalnej!


Etap drugi – po lesie. Mapa wprawdzie się składa, ale mocno niepełna i to w sposób niefajny gdyż usunięto treść bardzo wybiórczo – ot, choćby co któraś poziomnica. Do tego mało przebieżny teren, brak linii spadku w poziomnicach i dość wieloznaczne dopasowania w szczegółach. Kółeczka dopasowałem raz dwa, ale nie doczytałem skali mapy. Więc poszedłem „gdzieś tam” licząc, że pierwszy punkt to raczej powinna być formalność. Tak z porównania proporcji na mapie, jakoś tak nic się nie zgadzało, były dwie dziury - jedna za wcześnie, druga za daleko, ale żadnego innego lampionu nie było. Zresztą jestem tu dla punkcików na OInO, a nie dla zwycięstwa. Drugi PK – gdzieś tak na azymut, ale nie wiedziałem czy chodzi o górkę, czy o dołek (bo były oba do wyboru obok siebie), a linii spadku brak. Wyjście na drogę problem rozwiązało. Kolejny PK 13„na czuja” aby znaleźć znaczne odkształcenie trenu (okazało się, że wklęsłe), ale następny PK 7 no cóż, zagwozdka. Można przypasować mapy na dwa sposoby, a w terenie tak sobie jedno odpowiada drugiemu. Do tego świszczące nad głową pociski. Bo obok strzelnica i ktoś najwyraźniej strzela „Panu Bogu w okno”. Wybrałem wariant dopasowania „bardziej zawiły” po kształcie poziomnic – i jak się okazało stowarzysza. No cóż, poziomnice odrysowywane z geoportalu nie zawsze są w takich szczegółach dokładne;-).
Dalej poszło już lepiej, wyskalowałem sobie mapę i... zaraz utknąłem na szukaniu lampionu. Bo budowniczy lampiony perfidnie „ukrywał”-  zamiast wieszać dokładnie w środku wskazanego zagłębienia, wybierał drzewko obok i tak go maskował wieszając np. przy ziemi, że ciężko było go dostrzec bez obejścia całego terenu 3 razy. Jak na TM to moim zdaniem stanowczo zbyt trudna trasa i zbyt dużo zależało od szczęścia. W najdalszym punkcie spotkałem Moją Drugą Połowę z Darkiem, która z wyraźnym obłędem w oczach szukała kolejnego lampionu.
Kolejna zagwozdka przy PK 6 – punkt na poziomnicy;-) Kolejny stowarzysz! Włączyłem sobie właśnie QGISa - numeryczny model terenu z naniesioną mapą rastrową – mój lampion stał dokładnie w miejscu naniesionym na mapę odmierzając od drogi, a że poziomnice przesunęły się na mapie…


Dobra, startuję tu poza konkurencją, ale ciągle uważam, że jak na TM zbyt trudny etap. Choć byli tacy co na zero przeszli - ale podejrzewam, że po prostu mieli szczęście – brali co było bez zastanawiania się, bo gdyby pomyśleli – stowarzysz pewny;-)
W każdym razie moja konkurencja „poza konkurencją” umoczyła bardziej niż ja;-)
Czas na obiad i chwilkę odpoczynku przed rogainingiem. A licznik wskazał „rozgrzewkowe” 17 km…. Chyba mnie coś „na stare lata” pokręciło – ja mam jeszcze przetruchtać  z 50 km????
W czasie gdy Moja Druga Połowa dogorywała na materacu, jej partner wykazywał dziwne zainteresowanie regulaminem rogainingu. Przycisnął  wkrótce organizatora i ustalił, że gdy wystartują w kategorii VMIX, to zdobędą pierwsze miejsce, bo nie ma żadnej konkurencji! Właściwie to ja byłem także jedynym „weteranem” startującym samodzielnie i podbicie jednego PK dawało mi podium.  Darek po chwili wrócił i oznajmił, że przepisał zespól z etapu nocnego na rogaining. O dziwo, Renata wcale nie protestowała. Może ze zmęczenia po etapach dziennych (jej opaska także pokazała około 16 km „rozgrzewki”).  Jak nic zostało mi wygrać z nimi na trasie zaliczanej do PMnO w 50-tkach.
Tak po cichu liczyłem na dobry wynik – bo nie ma jakiejś znanej konkurencji – zapisani sami lokalni zawodnicy i okoliczna młodzież. Owszem, przed startem pojawili się jacyś biegacze, w takich „profesjonalnych” krótkich spodenkach i skarpetkach kompresyjnych. I pojawił się Obecnie Panujący Indywidualny Mistrz Polski w MnO, tyle że z rowerem, więc inna konkurencja.

Poł godziny przed startem rozdano na rynku mapy. Właściwie stertę kartek: mapę, opisy zgodne z BnO, dodatkowe opisy słowne kilku newralgicznych PK i rozjaśnienia. Pierwsze wrażenie – mapa mało czytelna. Dotychczasowe pięćdziesiątki miały mapy o wiele wyraźniejsze choć w skali 1:50000, a tu niby dokładniejsza, bo w skali 1:40000. Dobrze, że są rozjaśnienia. PK rozmieszczone tradycyjnie – blisko startu mało PK, a co wartościowe daleko. Właściwie w 3 grupach – zachodnia, wschodnia i południowa. Szybka kalkulacja, że najbardziej obiecująca zachodnia. Powinna być do obiegnięcia z wynikiem bliskim 100 punktów.
Pół godziny na analizę map to za dużo. Właściwie mapy powinny być w zerowej minucie rozdawane – szybkie ogarnięcie map to jeden z elementów współzawodnictwa!
Minuta zero. Pobiegłem skrótem do najbliższego PK 5C. No cóż, tak się rozpędziłem, że minąłem właściwą drogę z mostem. Wstyd było wracać, więc pobiegłem naokoło od drugiej strony. Przed PK spotkałem zdziwioną Żonę i DM, którzy już punkt zaliczyli. Ale i tak nie byłem ostatni na punkcie;-)
Wkrótce jednak Moją Drugą Połowę przegoniłem i pobiegłem w kierunku PK 6A.
Najpierw drogę przegrodziła mi zamknięta brama, za nią jakieś tereny szpitalne, kotłownia. Okrążam z prawej nad rzeczką. Na początku była jakaś ścieżka wzdłuż płotu na szczycie skarpy, ale wkrótce zanikła. Stroma skarpa, komary, krzaki i kręcący wąwóz z rzeką. Próbowałem dołem – błotniście, górą krzaki. Dobrze, że wkrótce płot stał się dziurawy, dawało się kawałek bardziej komfortowo przejść. I nagle konsternacja – całkiem spore osiedle i to nie najnowsze, jakaś ulica, a na mapie łąki. Czyżbym się pogubił? Chwila zwątpienia i próba dojścia do rzeki. Trafiam na jakąś wyraźniejszą ścieżkę nad wodą, a nad wodą jakieś gruchające parki.  Bingo! Jest jeziorko i skarpa. I dzieciaki na rowerach wypytujące mnie czy leżący obok wąż jest groźny. To tylko zmaltretowany padalec. Patrzę na rozjaśnienie – tu powinien być lampion, ale go nie widać. Co jest? Do tej pory we wszystkich 50-tkach wzorem BnO gdy byłem „na miejscu” lampion był widoczny. Tu budowniczy ukrył go na dole, tak by czasem ktoś przypadkowy go nie zobaczył. Zapowiada się fajnie – jestem prawie godzinę na trasie, a uzbierałem 11 punktów. Pojawia się jakaś konkurencja nadchodząca z drugiej strony. Także od dłuższej chwili szuka lampionu. Małe pocieszenie, że nie jestem ostatni, ale czas stracony na przedzieranie się po skarpie nie nastawia optymistycznie. Próbuję uciec konkurencji. Jakaś droga wzdłuż rzeczki, ale wkrótce odchodzi w lewo i znowu zabudowania, których brak na mapie.
A nieaktualne miały być tylko rozjaśnienia! Konkurencja skręca gdzieś w prawo, w ścieżkę której nie zauważyłem, ale także odbijam w las. Ścieżka wkrótce niknie. Przedzieranie się przez krzaki, trafiam na jakieś podwórko, obszczekuje mnie pies. Wracam znowu w krzaki na skarpie. Tempo drastycznie niskie. Trafiam na jakieś znaki szlaku pieszego. Znaki są – ścieżki nie ma. Ale dochodzę do wniosku, że gdzieś te znaki zaprowadzą - może do brodu w okolicy PK 7F (brodu nie ma na żadnej mapie oczywiście). Jest bród!  I jakaś młodzież dopingująca, mówiąca, że kolega był chwilkę przede mną.  Stwierdzam, że za wcześnie na moczenie moich nowych butów. Tracę chwilę czasu ale przechodzę przez rzekę komfortowo z butami w rękach. Jest most kolejowy. Patrzę na rozjaśnienie po mojej stronie mostu. Wbiegam na czworaka na górę. Tu spotykam miejscowego, który mówi, że koledzy byli tu pół godziny temu i wygrali już skrzynkę piwa – bo kto pierwszy wyśle smsem kod punktu ma wygrać skrzynkę piwa – pewno harpagany pobiegły od razu po piwo;-) Lampionu znowu nie ma. Jak się okazało znowu schowany od strony wody na filarze.  Aż wyciągnąłem opisy – jak wół symbolami most strona wschodnia u dołu. A nie na filarze!
Dobra, nie ma co rozpamiętywać, 19:18  próbuję sforsować rzekę. Najpierw tamą tuż obok, ale dojście zamknięte. Znowu wdrapuję się na most i przebiegam przez rzekę. Dalej trawersuję skarpę i znajduję na szczycie drogę. A na drodze…. Moja Druga Połowa i Darek M. Mają tyle samo punktów co ja i są zdziwieni, że ja tak blisko startu. Dowcipnisie;-)

Lecę na PK 8C. Ten jest przynajmniej widoczny z daleka. Ktoś mnie także goni, więc przyspieszam kroku z zamiarem zdobycia  PK 6E. Droga wyraźna, ale kierunek tak sobie. Z mapy wynika, że mam dobiec do linii kolejowej, więc nie patrząc na kompas biegnę licząc, że torów nie przeoczę. Ale biegnę i biegnę a torów nie ma. Co jest? Wyciągam kompas i patrzę na mapę uważnie. Dopiero teraz ogarniam, że północ jest lekko przekoszona wrrr, a ja zboczyłem na zachód i zbliżyłem się do PK 4E. No cóż, skoro tu jestem szkoda zawracać -  wezmę i ten punkt, który miałem ominąć. Troszkę szamotania się po obrzeżach parku czy szpitala – las z PK jest ogrodzony i nie wiem czy jak wejdę przez dziurę w płocie to wyjdę z drugiej strony. Ale udaje się i „na oko” w plątaninie ścieżek trafiam na cmentarz z PK 4E (20:06).

Kawałek przez osiedle z niską zabudową. Na mapie ulic nie widać, ale daje się przebiec je na wprost. Przez łąki w kierunku PK 6E. Wbijam się w krzaki o 100 m za daleko gdzie już zaczyna się jeziorko, ale zaraz znajduję lampion i znajduje się konkurencja spotkana 2 punkty wcześniej. Zerkam na jego kartę – ma tą samą ilość PK co ja. Widać bardziej błądził, bo biega całkiem żwawo.
Ucieka mi drogą na północ. Biegnę za nim – planowałem dotrzeć do kolejnego PK 9A od wschoduforsując w bród rzekę (wtedy już można buty zmoczyć), ale biegnąc bezmyślnie za znikającym w dali konkurentem odbiłem w drogę bardziej na zachód. Nie było jak zawrócić przez zabudowania. Dobiegam do asfaltu. I tu przypominam sobie kartkę z uwagami – coś tam było na temat PK 9A. Że niby sugerują dotarcie od zachodu przekraczając rzekę mostem w Kręgskim Młynie i poruszając się trochę poza mapą. Właściwie to jestem na tej drodze do mostu. Szybka decyzja – lecę „suchą stopą”. Tu wreszcie dawało się potruchtać – to miłe gdy mija 6 minut, a ja się o kratkę kilometrową na mapie przesuwam! Za rzeką dobiegam do granicy lasu i w prawo jakąś wyraźnie oznaczoną drogą pożarową. Zaczyna zmierzchać. Słyszę przed sobą uciekające chrumkanie. Wyciągam czołówkę i włączam by odstraszać ewentualne zwierzęta, a przy okazji lepiej widzieć mapę, choć właściwie
jestem gdzieś „poza mapą”. Trzymam się drogi pożarowej, a gdy ta za bardzo odbija w lewo, kieruję się na wyczucie bardziej ku rzece. To co na mapie jest na tyle niewyraźne, że poruszam się tylko „na wyczucie”. Niedługo dobiegam do rzeki, dokładnie do zakrętu – prawie takiego jak ten przy poszukiwanym PK 9A. Ale szybka analiza - to wcześniejszy pipek rzeki i dalej drogą na której jestem dotrę do właściwego. Muszę tylko wyglądać zakrętu drogi w lewo, a potem nasłuchiwać szumu wody w dole. Biegnę. Droga skręca. Biegnę dalej. Rzeki nie widać. Po dłuższym czasie wypadam z lasu i trafiam na drogę brukowaną – coś nie tak! Patrzę na mapę – przebiegłem punkt co najmniej 500 m. Zawracam. Odbijam jakąś obiecującą drogą na wschód, zbiegam ze skarpy, a tu nie ma rzeki tylko jakieś łąki. Znowu analiza mapy – jestem za wcześnie. Przedzieram się dalej skarpą i trafiam na drogę po niej biegnącą. Pokrzywy po pas. Wreszcie pojawia się po lewej ręce rzeka i niedługo docieram do charakterystycznego „dziubka” rzeki. To musi być tu. Wyciągam rozjaśnienie – powinno być wyraźne rozwidlenie dróg. Sęk w tym, że nie ma rozwidlenia. Przechodzę drogi w tę i we wtę – najwyraźniej tej właściwej brakuje. Jest lampion – schowany w
krzakach straszliwie. Strasznie organizatorzy bali się o te lampiony, a nie sadzę by ktoś po tych drogach pełnych pokrzyw chodził:-)! Teraz w domu czytam na spokojnie opis PK – jest symbol „na skarpie, u góry” – tyle, że na rozjaśnieniu jak wół PK jest na rozwidleniu ścieżek, a nie na jakiejś skarpie! 21:43 już jest ciemno, zbliżam się do połowy czasu. Oj coś marny wynik! Na szczęście w moim wariancie na metę mogę wrócić asfaltem ok. 10 km po drodze coś tam jeszcze zgarniając – mogę więc lecieć do przodu po wartościowe punkty. Kierunek północ, wkrótce cywilizacja i ciągły trucht w kierunku 7A i 9B. Idzie bardzo szybko, więc decyduję się najpierw znaleźć 9B. Przemykam przez pole pełne rzepaku, znajduję nasyp kolejowy i ruiny mostu. „Zakaz przekraczania” – nic dziwnego bo niewiele z tego mostu pozostało. Przy moście widzę światełko. Załamany konkurent mówi, że szuka tu już długo lampionu i nie ma. Udając mądrego wyciągam opisy i odcyfrowuję, że lampion będzie na dole, u podnóża na innym obiekcie. Jest wnęka idealna na umieszczenie lampionu, ale pusta. Schodzę niżej i obmacuję przyczółek ze ścianką wspinaczkową. Lampionu nie ma. Tknięty przeczuciem idę w kierunku wody i penetruję stromą skarpę. Jest – na drzewie od strony wody. Wykonując cyrkowe akrobacje odczytuję kod i przepisuję na kartę. Godzina 22:32. Jak ja lubię zabawy w chowanego z lampionami!
Próbuję urwać się biegiem w kierunku PK 7A. Ale konkurencja depcze mi po piętach. I znowu czesanie. Po chwili wyciągam opisy – mulda u dołu. Wreszcie jest lampion – jak zwykle na drzewie od strony najmniej widocznej. 22:54 czyli zostało 3 godziny i ok 10 km do mety asfaltem, a po drodze 2 punkty. Czuję już zmęczenie – wychodzi z człowieka rozgrzewka na etapach dziennych. PK 6G to dodatkowe 2 km, PK 4D jest blisko drogi – nie więcej niż kilometr tam i z powrotem – czyli 12-13 km do mety. Czuję, że daleko nie pobiegnę, więc może wyjść 2 godziny. A jak jakiś błąd popełnię… Na północ jest PK 5F i PK 9C - dodatkowe 4 km, a wysoka punktacja raczej wskazuje na PK dobrze „ukryte”.  Minimalne opóźnienie i nie wyrabiam się w czasie. Odpuszczam te północne punkty i wracam do bazy, czuję pierwsze skurcze w nogach. Trochę podbiegam – po asfalcie „w dół” daje radę. Potem skrótem na PK 6G. Ale droga coś zaczyna źle wykręcać. Wybiegam z lasu na jakieś zabudowania – przebiegłem las na wschód. Na mapie wypatruję drogę skrajem lasu – powinienem dojść. Pokrzywy i krzaki. Jest jedna droga w prawo – pójdę nią na zachód, a potem na azymut na południe. O, jest droga na południe – nie ma jej na mapie, ale co tam, może nie wrysowana, a ja nie będę przedzierał się przez krzaki. Jest skrzyżowanie czy bardziej  charakterystyczny zakręt usytuowany mniej więcej jak trzeba i w dobrej odległości. Tyle, że nie ma lampionu. Idę drogą w jednym i w drugim kierunku – nic. Zataczam kółko. To nie może być ta droga. A czas leci. Wracam do asfaltu; może uda się z drugiej strony. Dobrze, że mam zapas czasu. Jest przecinka, mapa zaczyna się zgadzać. Jest i właściwa droga i znajduję paśnik z punktem. Uff, prawie północ, 8 km do mety i
jeden PK po drodze. Wypadając na asfalt widzę konkurencję, która poszła z PK 7A w kierunki PK 5F. Po asfalcie podbiegam. Jestem w okolicach PK 4D. Odbicie  w prawo ze 300 metrów i na rozjaśnieniu rozwidlenie dróg, a po lewej koniec skarpy. Biegnę wypatrując drogi, lampionu, skarpy. Skarpy co chwila kończą się i zaczynają, a po prawej ani drogi, ani lampionu. Dobiegam do lasu i przecinki – jestem stanowczo za daleko. Wracam. Jest lampion na wysokości łydek ukryty w krzakach tak, by czasem od domyślnego kierunku ataku go nie zobaczyć. Żadnej drogi w bok do jakiś większej dziury nie ma ani śladu. Stanowczo budowniczy przesadza z ukrywaniem lampionów. I dodatkowo wybiera punkty charakterystycznie nie odzwierciedlone na mapie. Dopiero na mecie budowniczy mnie uświadomił, iż chodziło nie o rozgałęzienie dróg tylko koniec rowu – ale na rozjaśnieniu jest to nierozróżnialne, a rów był tak zarośnięty trawami i pokrzywami całkiem niewidoczny, zwłaszcza po nocy. Szukaj więc lampionu ukrytego w trawie! 00:43. Teraz prosta droga do mety tak z 5 km. Docieram jakieś 20 minut przed czasem. Gdyby nie te 17 km przed rogainigiem miałbym więcej siły i nawet przy tym moim niezdarnym czesaniu wziąłbym coś więcej. A tak niestety nie popisałem się. I oczywiście przegrałem z Moją Druga Połową , bo ona…. Wygrała wśród kobiet! Pewno zaraz się przepisze w Grassorze z 25-tki na 50-tkę;-)
A buty test zdały. Wprawdzie próbują wyprostować moją stopę i czuje efekt tego prostowania, ale nie jest to żaden odcisk lub bąbel. Strome skarpy pokonywałem bez przeszkód, a także podmokły teren butów nie pokonał. Jedynie wszechobecny na Kujawach rzepak zabarwił wszystko na żółtawo, na szczęście był to efekt krótkotrwały i już obuwie wróciło do swojego jedwabistego kolorku. Kolejny test już w najbliższy weekend na kolejny rogainingu – tym razem po roztoczańskich wąwozach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz