W czwartek przed Niepoślipką Tomek pojechał jeszcze ostatni raz rozejrzeć się w terenie. Wrócił mokry, ubłocony i z ponurą wiadomością - zalało teren zawodów, a szczególnie trasę TP i trzeba ją gruntownie przebudować. Pracowaliśmy więc nad mapami z czwartku na piątek i w piątek do popołudnia, czyli w czasie kiedy zgodnie z planem mapy miały być dawno wydrukowane, a my siedzieć w lesie z lampionami i wzorcówkami żeby rozłożyć trasy. O wzorcówkach to nawet w ogóle szkoda wspominać, bo zostały tylko mglistą ideą.
Kiedy w końcu poprawione mapy się wydrukowały, mogliśmy ruszyć do Pustelnika. Zamiast koło 14-tej, 15-tej dotarliśmy na 18-tą, a w bazie czekał już pierwszy uczestnik. W tej sytuacji ja musiałam zostać w szkole, założyć sekretariat, obanerować teren i wykonać wszelkie czynności gospodarcze. No i czekać na kolejnych zawodników. Tomek spakował te kilkaset lampionów przewidzianych do rozwieszenia i ruszył w teren.Wiadomo było, że nie zdążymy już do sklepu po nagrody i ostatnie zakupy, ale mieliśmy w odwodzie jeszcze Darka W., który oferował swoją pomoc. Wykonałam więc przysłowiowy telefon do przyjaciela, a nawet kilka telefonów, w miarę przypominania sobie co nam jest jeszcze potrzebne. Darek ze stoickim spokojem spełniał każdą moją zachciankę i obiecał dowieźć zamówiony towar w sobotę bladym świtem.
Bazę ogarnęłam z pomocą Krzysztofa, a potem pojawiały się kolejne osoby - SKKT, Sprytne Kuny, Gumowe Łosie i parę innych osób - jednym słowem: zrobiło się wesoło. Wesoło było jednak tylko przez pierwszych kilka godzin, potem zaczął zakradać się niepokój o los Tomka. Na zewnątrz zrobiło się ciemno, deszcz siąpił, kropił, padał, a on w lesie. Miałam czekać na telefon i po skończonym wieszaniu lampionów odebrać go z Kątów Goździejewskich, ale nie dzwonił i nie dzwonił. Dzwoniłam więc ja i za każdym razem dowiadywałam się, że jeszcze godzinkę - długo schodzi, bo oprócz wieszania, na bieżąco robi wzorcówkę. Oczekująca na powrót Tomka grupa wsparcia powoli zmniejszała się, kiedy kolejne osoby wymiękały i szły spać, a ja niczym Penelopa czekałam i czekałam. Po drugiej w nocy czekaliśmy już chyba tylko we cztery osoby: Ania, Klaudia, Piotr i ja. A Tomek wciąż swoje - jeszcze godzinka najwyżej. Ta godzinka ciągnęła się od północy i końca nie było widać. Jedynym pocieszeniem było, że odbiera telefon, czyli żyje. Z niewyspania chyliłam się już ku upadkowi, powieki podpierałam palcami, żeby nie zasnąć i wreszcie po trzeciej usłyszałam wyczekiwane słowa:
- Przyjedź po mnie, bo mi się zszywacz zepsuł i nie mam jak rozwieszać.
Wyczekiwana była co prawda tylko pierwsza część wypowiedzi, ale najważniejsze było, że wraca. Udało mi się nie zasnąć za kierownicą i objechać tam i z powrotem. Grupa wsparcia twardo trwała na posterunku.
Łudziłam się, że po powrocie od razu pójdziemy spać, ale gdzie tam. Okazało się, że kolejne fragmenty tras utopiły się i w mapach znowu trzeba zrobić korekty i wydrukować erraty. Poprawiliśmy jeszcze komunikat techniczny, przygotowali zalążki wzorcówek, wydrukowali bloczki obiadowe, a potem zastanowiliśmy się czy w ogóle warto się kłaść. Zwłaszcza, że część trasy wciąż nie była rozwieszona. Mnie zmęczenie jednak pokonało i padłam w trybie natychmiastowym, Tomek do rana martwił się trasami. Ale przynajmniej leżał w suchym i ciepłym miejscu.
I tak minął dzień pierwszy Niepoślipki.
c. d. n.
Piątek... to naprawdę daliście radę. Wyrazy podziwu i szacun! Takiego lania organizacyjnego daaaawno nie pamiętam! Podziwiam!
OdpowiedzUsuńJeszcze wychodzimy z traumy.
OdpowiedzUsuń