Mapa w pierwszej chwili przeraziła mnie, bo była ideologicznie podobna do tej z pierwszego etapu WiMnO, czyli dopasowanie wycinków z niepełną treścią. Na szczęście autorką była Barbara, a ona nie nadużywa żadnych środków. W związku z tym mapa dawała się szybko poskładać bez wchodzenia w teren i wystarczyło tylko pójść i pospisywać kody:-) Ja prowadziłam do mniej wyrafinowanych punktów, Tomek do tych wymagających większej orientacji w plątaninie ścieżek czy mnogości dołków. A najprzyjemniejsze były chwile, kiedy mogłam sobie krzyknąć:
- Tu byłam! Tu wczoraj spisywałam!
Tak, ze trzy, cztery miejsca udało mi się rozpoznać, co nie znaczy, że wiedziałam od razu jak do nich dojść bez patrzenia na mapę. A Tomek do niektórych prowadził na pamięć. No, ale tyle czasu ile na WiMnO spędził na trasie, to faktycznie mógł się zapoznać z każdym drzewem, każdym dołkiem i każdą górką.
Ledwo się na tym PoWiMnO rozkręciłam, a tu już nastąpił koniec trasy i meta. To żeby nie marnować tego mojego zapału, po zawodach pojechaliśmy jeszcze na krótki rekonesans do Rodzinnych MnO, co to już niedługo mają być i trzeba trasy sprawdzać pod kątem przejezdności wózków i rowerków:-)
Na mecie aparatem uchwyciła nas Barbara.
Offtop: to Ty byłaś w zeszłym roku na Dymnie, skoro masz taką zieloną koszulkę? :)
OdpowiedzUsuńNie, dostałam w ramach nagrody za jakieś zawody wygrane. To była taka prorocza nagroda:-)
OdpowiedzUsuń